środa, lutego 14, 2007

NIECODZIENNY RAPTULARZ - 14 lutego 2007r. - jeszcze trochę lata...

_______________________________

Luty, to w Australii ostatni miesiąc lata. Choć formułka ta tylko tak oficjalnie brzmi, bo to oczywista nieprawda. Potrafi tak przygrzać w marcu i w kwietniu, że żyć się odechciewa.
Na szczęście dla nas, żyjących na antypodach, tegoroczne lato jest niespotykanie umiarkowane, bo klimat się zmienia i w związku z tym, że grozi ocieplenie, już się ochłodziło. Miejmy jednak nadzieję, że nie stanie się jak na filmie „After Tomorrow”, który zachwycił mnie jedynie możliwościami komputera! To wprost niesamowite, że można pokryć śniegiem i lodem Nowy Jork tak, że wygląda to jak rzeczywistość. (Nawiasem mówiąc, media podają, że obecnie jest tam rzeczywiście minus 38 stopni!)

Czasem zastanawiam się, że gdyby doszło do zagłady życia na Ziemi, ale ocalałyby przedmioty martwe i gdyby wtedy jakieś UFOludy tu dotarły, to przeglądając hollywódzkie filmy mogłyby wyciągnąć fałszywe wnioski.
I to nie z pokrytego lodem N. Jorku, ale z amerykańskiej propagandy demokracji, szlachetności i pomocy dla całego świata.

Może jednak woda nas nie zaleje, tak jak przepowiadają to, już nie tylko prorocy, ale i nagle dalekowzroczni uczeni. Nagle dalekowzroczni, bo, oto co znalazłam w prasie 2006r na temat uczonych: Kilkanaście tysięcy klimatologów, fizyków, meteorologów i geofizyków z całego świata podpisało petycję oregońską, która głosi, że nie ma naukowych dowodów wskazujących, iż to CO2, metan i inne gazy emitowane do atmosfery w wyniku działań człowieka mogą spowodować katastrofalne zmiany klimatu Ziemi. Czytając tę wiadomość zastanawiałam się, kto zdołał przekupić kilkanaście tysięcy uczonych? Nie mogłam bowiem uwierzyć w ich krótkowzroczność...

W Australii też nareszcie coś ruszyło i nawet ostatnio reklamuje się w TV wiatraki zasilające farmy w elektryczność i prawdopodobnie już buduje się nowe źródła energii. Bowiem, jak podano w prasie w zeszłym roku: Ekologiczny komin dwa razy wyższy od największego wieżowca świata stanie w Australii. Nazywa się go Słoneczną Wieżą. Będzie on najwyższą budowlą jaką kiedykolwiek wznieśli ludzie. U podnóża komina rozpościerać się będzie niczym ogromna suknia – szklane koło o średnicy 7 kilometrów. Powietrze pod szybami ogrzewane energią słoneczną ma przemieszczać się w kierunku komina, a tam pędzić z szybkością 60km na godzinę. W wyniku tego 32 turbiny znajdujące się u wylotu komina mają generować prąd, dostarczając 200 megawatów energii. Wystarczająco dużo, żeby zapewnić elektryczność w 200 tysiącach domów. Może ona pracować przez całą dobę. Będzie jednocześnie elektrownią wiatrową i słoneczną. Jego budowa rozpoczęła się w 2006r w południowej Australii (Mildura, najbliżej Adelajdy). Koszt: 500-750 milionów dolarów. Natomiast potem koszty energii produkowanej przez Solar Tower będą niemal zerowe.


Cóż, nawet wiedząc o zagrożeniu, jakoś trzeba żyć! Zatem zanim dojdzie do ostatecznej katastrofy pluskajmy się w jeszcze spokojnych oceanach...
Choć, ze względu na trujące potwory, które masowo żyją w wodach australijskich oceanów, bezpieczniej jednak w basenach, także publicznych - nawet jeśli zaplącze się do nich krokodylek, jak ten pokazany w telewizyjnych dziennikach początkiem lutego.

____________

OPTYMISTYCZNE PRAWO MORGENSTERNA!
Z grubsza biorąc głosi, że: niesprawdzanie się nieuchronnych w świetle nauki kataklizmów następuje w ogromnej mierze dlatego właśnie, że zostały one z całkowitą pewnością przewidziane, podane do publicznej wiadomości, opublikowane.
Wspaniałe prawo! Ponoć już wiele razy się s-prawdziło. Wystarczy zatem tylko nagłaśniać nadejścia wszelkich kataklizmów - a nic nam nie grozi!
Choć ja zawsze podejrzewam, że to jednak UFOludy nam pomagają i to nie z ogromnej miłości do nas, jeno z obawy przed prawem motyla. (Jak na Ziemi motyl poruszy skrzydłami, to reakcją na to może być trzęsienie na końcu wszechświata. O ile ma on koniec...)
A tak na marginesie, zacznijmy stosować to prawo w wypadku osobistych, grożących nam kataklizmow, to może też do nich nie dojdzie?
________________________________

MOJE TRZY SPOTKANIA Z CZESŁAWEM NIEMENEM
Mam na myśli bliskie spotkania trzeciego stopnia, nie te w których podziwiałam go na estradzie. (Tych było więcej.)

Pierwsze zdarzyło się za czasów początków Niebiesko-Czarnych, którzy występowali w teatrze Komedia na Żoliborzu. My – przybyła z centrum grupa wielbicieli big bitu, wywijająca szalikami na ich ostatnim koncercie - spytaliśmy muzyków, czy możemy zabrać się z nimi do Domu Chłopa, w którym nocowali, ponieważ nocne autobusy chodziły jak chciały. Nie było problemu!
Czesław Niemen siedział tuż przed nami wraz z Adą Rusowicz - wtedy jego dziewczyną. Całą drogę szeptał jej czule do ucha. Nas pewnie nie zauważył.
Drugi raz, ostatniego dnia lata w sopockim Non Stopie 1965r. - gdy właśnie Czerwone Gitary skończyły grać - ja z podróżną torbą (szłam prosto na dworzec) przepychałam się przez drzwi w metalowym płocie, a Niemen w tym samym czasie wchodził, żeby się pożegnać z muzykami. Wpadliśmy na siebie w wąskim przejściu, gdzie nie mieściły się dwie osoby naraz. Niemen krzyczący coś do chłopców z Cz. G. spojrzał na mnie mimochodem, ja zarejestrowałam jego rozwiane morskim wiatrem włosy.
Trzecie spotkanie było już bliższego stopnia i miało miejsce w Australii w 1993r, tuż po jego koncertach w Sydney. Spytałam wtedy, czy udzieli wywiadu i zgodził się. Następnego dnia (8.03.93) spotkałyśmy się z mistrzem (Ernestyna Skurjat i ja), na pożegnalnym party w domu jego australijskiego menagera Bogdana S. Niemen przywitał nas, serdecznie ściskając nam ręce i jednak zastrzegając: „Tylko pięć minut!” Na szczęście „pięć minut” przekształciło się w równe półtorej godziny i trwałoby zapewne dłużej, gdyby nie goście, którzy dopominali się obecności porwanego!Mistrz usadowił się na krześle w pozycji półleżącej, z mikrofonem przy ustach (gdy wszedł do pokoju, na widok rozstawionej aparatury zdziwił się „Zupełnie, jak w studio!” ) i ...fajnie się nam rozmawiało. Był absolutnie pozytywnie do nas nastawiony, nawet trochę prowokujące pytania Ernestyny cierpliwie wyjaśniał.
Pukających (trudno się dziwić, gdy już minęła godzina...) wypraszał słowami: „Nie umiecie się bawić sami? Muszę was zabawiać?” lub bardziej obcesowo: „Tu nie kawiarnia, proszę wyjść!”. Czy celując palcem w natręta nakazywał z godnością: „Z Bogiem!”.
Gdyby nie partowi goście, moglibyśmy rozmawiać jeszcze kilka godzin.

Gdy skończyliśmy nagrywanie i podpisywał mi płyty powiedziałam: „Chciałam jeszcze zadać panu jedno pytanie, ale nie śmiałam.” „Jakie?” „Czy czuje się pan szczęśliwy?”
„A to już byłoby nieprzyzwoite pytanie” – odparł. Wtedy zgodziłam się, dziś nie jestem pewna. Jakakolwiek odpowiedź na to pytanie nie jest obnażająca. Jest to fakt i to nie wstydliwy.
Po udzieleniu wywiadu, gdy staliśmy na backyardzie, mistrz dołączył do nas i tylko z nami nadal rozmawiał, uważnie słuchając opowieści o życiu w Australii. Miał zwyczaj zaglądać opowiadającemu prosto w twarz.
Żona Niemena (przez 30 lat) Małgorzata, już po jego przedwczesnej śmierci udzielając wywiadu powiedziała: Jego prawość, wyrozumiałość wobec ludzi była wyjątkowa. Może to jego wschodnie pochodzenie... Wciąż czuję, że daleko komukolwiek do Czesława.
Podobne wrażenie odniosłam po trzecim spotkaniu Czesława Niemena. Jeśli istnieje coś takiego jak siła magnetyczna - on ją miał.

Czasem pewne uczucia ludzkie odbieram w różnej postaci. Widziałam już czarną chmurę biegnącą od wściekłej kobiety, widziałam pioruny nienawiści, jak ogniste kule z ogonkami, wylatujące od innej. Często odbieram od pozytywnych dobrą energię, która mnie regeneruje. Czuję też, gdy pozornie serdeczni coś ukrywają.

Czesław Niemen był silną osobowością. Szły od niego prądy, które odbierało się nawet fizycznie, zupełnie inaczej niż powiew wiatru. Jakby obdarowywał wybranych pozytywną energią.


Przy nim nie liczyła się żadna inna obecność, każdy człowiek chciał być w centrum jego uwagi. I to nie dlatego, że był sławny, tylko dlatego, że miał magnetyczną osobowość.No, być może nie w pełni udało mi się przekazać, że czuło się w nim nie mana, tylko Mistrza (nie tylko w muzycznym sensie). Ci, co czytali coś na ten temat, wiedzą o co mi chodzi... Co jeszcze mogę dodać? Na pytanie, czy przyleci ponownie do Australii, nie odpowiedział, bo ktoś mu przerwał...
Na okładce płyty namalowano mu brązowe oczy, zapamiętałam, że miał niebieskie jak australijskie niebo, którego czystością się zachwycał. A także, że nie mógł się nadziwić, że mam jego pierwszą płytę, z piosenką z filmu „Czarny Orfeusz” oraz, że dotarła ona ze mną, aż do Australii...

Tego wieczoru zrobiono wiele zdjęć - zgadzał się pozować, choć tego nie lubił. Stałam tuż przy Mistrzu, niestety nie mam ani jednej fotografii - ci co je robili gdzieś zniknęli, Bogdan S. nie wie gdzie je ma, a my nie zabraliśmy z domu aparatu...

___________________________

NIERZUCAJĄCE SIĘ W OCZY MISTERIA
Specjalnie lubię, nie wiem dlaczego, bibliotekę na Maroubra Junction – Bowen Library. Inne biblioteki są większe, lepiej zorganizowane, piękniejsze, ale ta ma atmosferę.

Dziwną i niepowtarzalną.
Jest milcząca, tajemnicza, jakby wybudowano ją na posiadającym mistyczną siłę miejscu.
Moja córka Selma na moje usilne i wielomiesięczne prośby zrobiła kilka zdjęć biblioteki o zmierzchu. (Nie mamy wciąż kamery digital, w przeciwnym wypadku zrobiłabym je sama.)
Poprzerabiałam zdjęcia na photoshopie w taki sposób, żeby oddawały to, co ja w tym miejscu widzę, a co jest niewidoczne gołym okiem. Część z tych przeróbek już jest umieszczona na Fotogalerii sympatycznej.

Dziś jeszcze dwa zdjęcia przekazujące obrazy z mojej podświadomości.
Natomiast wewnątrz, na półkach często uda mi się znaleźć niepozornie wyglądającą książkę zawierającą wielką mądrość. I tak ostatnio wsunęła mi się w ręce...

___________________________

...„MĄDROŚĆ GŁUPCÓW” IDRIESA SHANA
urodzonego w Indiach. Jego ojciec był afgańskim pisarzem i dyplomatą, pochodzącym z rodziny, której korzenie sięgają czasów Mahometa, matką zaś Szkotka.

Idries Shan jest sufitą. Dla sufich życie jest podróżą, podczas której człowiek zdobywa rozproszoną po świecie wiedzę o Bogu, o oderwanej od Stwórcy duszy, o własnej egzystencji.(...) Sufi twierdzą, że ich myśl jest odwieczna, starsza nawet od Mahometa. Głównym celem sufizmu jest wyzwolenie czlowieka z niewoli ego i doprowadzenie go do pełni.
Mądrość głupców jest zbiorem przypowieści i nauk przekazywanych przez sufickich mistrzów swoim uczniom w myśl zasady: Tej wiedzy nie można poskąpić komuś, kto na nią zasługuje, ale też nie sposób przekazać jej temu, komu się ona nie należy.
Najbardziej charakterystyczną cechą mądrości sufich jest fakt, że ...to, co ludzie o wąskich horyzontach zwą mądrością, sufim zdaje się głupotą.

Osobiście zgadzam się z filozofią sufich. Nigdy jej nie studiowałam, bo w obecnym życiu nie wiedziałam, że istnieje; ale być może zetknęłam się z nią w jakimś poprzednim istnieniu, w każdym razie nie jest mi obca: z latami pozbywam się swojego ego, wartości materialnych nie uważam za najważniejsze, ludzi o wąskich horyzontach nie toleruję i bywa - że od początku potrafię zauważyć niewidoczne dla innych prawdy. Jak w przypowieści o krowie, która dawała ogromne ilości mleka i w związku z czym „była wychwalana pod niebiosa”, ale ...oprócz zalety miała istotny nawyk: otóż ZAWSZE po udoju, celnym kopniakiem wywracała wiadro z mlekiem. (Zgadnijcie o kim mowa?)
_____________


KILKA NOWIN Z POLONIJNYCH TELETYGODNIKÓW

Kalejdoskop: LICZBA dzieci urodzonych przez matki w wieku 15 –19 lat na 1000 urodzeń. Nie procent, tylko liczba? Bo dalej wychodzi: "Dwa lata później było NIECO ponad 15 urodzeń...". Tzn, że było np. 15 i siedemnaście dziesiątych urodzenia na 1000 urodzeń? Ciekawi mnie bardzo te siedemnaście dziesiątych urodzenia, bo nie mogę sobie tego wyobrazić. Czy tak się to teraz wyraża ?

Zachwalający USA Kalejdoskop wreszcie zadał „...pytanie, czy Amerykanie nie pozwalają sobie na zbyt wiele?”( W związku z ujawnieniem tajnej notatki, na temat krytycznej wypowiedzi Giertycha w sprawie Iraku, wiceambasador USA zasugerował odwołanie Giertycha ze sprawowanej przez niego funkcji!)

Choć Oto Polska wciąż mdli staroświecką czołówką, w której Wałęsa co tydzień przysięga na prezydenta, jest postęp! Prowadząca telewieści Beata Ch-O ostrzygła się na Patrycję Arquette z „Medium” i bardzo jej do twarzy.
Za to z satysfakcją odnotowuję, że czołówka Kalejdoskopu po dziesięciu latach się umodniła! I nie ma już Michaela Jacksona błogosławiącego wielbicieli, a za to czego my w niej nie mamy! I papieża Benedykta i Leppera i muzyczkę z efektami techno - bzyku, bzyku...

Jeśli w państwie jest prezydent i premier, to premier jest tym „pierwszym” - reguła, która tylko w Polsce sprawdza się w 100%.

Rokita zbuntowany! Gdy bez konsultacji z władzami swojej partii przedstawił raport (w imieniu Platformy) „Głęboka przebudowa państwa” Tusk po ojcowsku to skomentował: Wystąpienie Rokity traktuję jako niepotrzebny krok przed szeregi, takie zachowanie prymusa, ale z tym da się żyć. Za to Tusk zachowuje się jak prymus na arenie międzynarodowej. Zdarzyło mu się reprezentować Polskę zamiast premiera, choć jakby nie było jest szefem gabinetu cieni i z tym już niekoniecznie da się żyć.
Gronkiewicz-Waltz, też traktuje Rokitę z pobłażaniem: On się nie konsultuje, nie dzieli, jest takim samotnym myślicielem, samotnie chodzi na spacery.Problem w tym, że w polskiej polityce rządzą się gabinety cieni i podcieni, jeden drugiemu nogi podstawia, nikt się z nikim nie konsultuje i każdy chodzi na samotne spacery.
Płacą za to obywatele: tragicznie dzieje się w państwie, które zamyka szpitale, bo państwo nie dopłaca tyle, żeby mogły istnieć i leczyć ludzi.

Ps. 1 Pod moim felietonem o politycznym cyrku, zamieszczonym na Wirtualnej, jakiś wąskomózgi doradził mi podłączenie się do płatnej polskiej telewizji. Wydaje mu się, że w płatnej politycy mniej dokazują.
Na oglądanie całej telewizyjnej darmochy nie mam czasu, to PO CO jeszcze dopłacać? Wolę sponsorować dziecko w Afryce - przynajmniej jest realna korzyść.

________________________

JAK NIE CHCESZ ZWARIOWAĆ - SPRAW SOBIE SEKRETARKĘ...

...bo czy istnieje ktoś, kto lubi telefony? Jeśli już, to tylko zakochany. Normalny człowiek nie znosi natrętów. Na całym świecie nie ma nic bardziej zakłócającego ciszę i spokój jak dźwięk telefonu. Robin Cook.Telefony zawsze mi przeszkadzają, choć rozumiem, że muszę za ich pomocą się porozumiewać, ponieważ w Sydney znajomych dzielą dziesiątki kilometrów. Mimo to uważam, że telefon służy TYLKO do szybkiego załatwienia sprawy i umówienia się. Wielogodzinne maltretowanie grzecznego słuchacza, to egoizm. Dlatego właśnie mam sekretarkę: tych co blablają po trzy godziny, unikam. Nie żal mi natrętów! Zawracanie głowy, bez zapytania nawet, czy ktoś ma czas i życzy sobie, jest objawem złego wychowania. A są nawet tacy, co nie przestaliby gadać, nawet gdybym dostała ataku serca!
W takich wypadkach należy położyć słuchawkę; albo - jeśli ktoś ma wytrzymałe i jednocześnie czułe serce - założyć serwis dla samotnych, paranoicznych i sfrustrowanych, gdzie minuta wysłuchiwania kosztowałaby jednak minimum 3$. Nie opłaca się wchłanianie złej energii za darmo.
Zauważyłam też , że korzyść psychiczna z sekretarki jest większa, niż wydatki związane z oddzwanianiem, bowiem dzięki sekretarce nie muszę rozmawiać z osobnikami, którzy obgadują, a potem się wypierają. Zmuszając ich do korespondencji, zachowuję dowody. (Wszystkim polecam, co nie znaczy, że jestem agentką CIA ani jakiegokolwiek innego wywiadu...)
______________________________

NIE SPOSÓB NIE ODNOTOWAĆ WALENTYNEK...... bo wszędzie ich pełno. Na szczęście miłość NAPRAWDĘ nie trwa wiecznie! I chwała Bogu, bo nie jest nudno.
Od najdawniejszych czasów śpiewano o złamanych sercach i potwierdzano, że „Miłość krótko trwa aaa... aaa... aaa...” Tylko raz jedna pani smędziła, że: „Miłość ci wszystko wybaczy...” co jest wierutnym kłamstwem, ponieważ tam gdzie poniżenie, nie ma miłości (seksualnej). Chyba, że ktoś jest masochistą.
Najszczęśliwiej jest, gdy krótka miłość przekształca się w długą przyjaźń, bo to uczucie pewniejsze i nie może istnieć bez wzajemności.

Pamiętajcie jednak, że jakby nie było: „Love is blue” Niestety... (Choć to bardzo ładny kolor.)
_____________________________

KOT ŻYJE Z CZŁOWIEKIEM OD 9,5 TYSIĄCA LAT
A przodkowie kotów żyli już 20-30 milionów lat temu. Były to drapieżniki typu kociego z gatunku Proailurus. Podobny do dzisiejszego kota był Felis Iunensis, który przemykał europejskie lasy 12 milionów lat temu. Jest on uznany za przodka dzisiejszych kotow oswojonych i dzikich.
Moja rodzina, obojętnie w jakim składzie, non stop mieszka z kotami od 1974r. Zresztą jest to jedna z niewielu dobrych spraw, które zawdzięczam eksowi. W mojej rodzinie pokutowały przedtem wyłącznie źle wychowane i dość głupawe psy, jednak kochane...
Dopiero w Jugosławii miałam swojego pierwszego kota, którego jeszcze ślepego (kociego niemowlaka) znalazły w krzakach dzieci. Kot okazał się Kotką Wspaniałą, której zalety doceniali wszyscy zaprzyjaźnieni muzycy.

Spędziłyśmy razem 2 miesiące, ale potem musiałam ją zostawić w Mośćenickiej Dradze, u pewnej sympatycznej kobiety, ponieważ zostałyśmy zaangażowane do luksusowego hotelu, w którym ukrywanie kota by nie przeszło! Na przykładzie tej małej poznałam jakim wspaniałym zwierzęciem jest kot. Ponieważ mój eks koty uwielbiał, drugi kot wspaniały mieszkał w jego domu, ale trzeci już był mój własny: gdy wróciłam do Polski znalazłam maleńką, czarną Lindę.








Obecnie żyją z nami dwa manxy bez ogonów: Liza i Maryśka, oraz Angelina z ogonem i w pończochach.
I tym optymistycznym trójdźwiękiem kończę dzisiejszy raptularz: mrniau-mrniau-mrniau!









____________________________________

Brak komentarzy: