czwartek, maja 10, 2007

10 maja 2007r. – jeszcze trochę jesieni...

_________________________________________________________

Z ostatniej chwili!
Nigdy nie byłam fanką konkursu Eurowizji, ponieważ specjalnie nie lubię muzyki pop (no... z małymi wyjątkami). Zresztą zwykle ten konkurs miał złe opinie, piosenki były na ogół kiczowate i wygrywały bzdety w stylu bzyku-bzyku - jak np. ta w wykonaniu potworów w stanie rozkładu, z Finlandii.
Tegoroczny konkurs zrehabilitował Finlandię, ponieważ został doskonale zorganizowany, był błyskawiczny, z piękną scenografią i piosenki chyba wszystkie były na dobrym poziomie.
Natomiast Polacy byli niedotarci, stremowani, niepewni siebie. Piosenka nijaka i bez polskiego akcentu. Wobec czego nie należy wyciągać wniosków: ”Nie lubią nas w Europie...”, bo to nie Europa winna, tylko zły wybór zespołu i piosenki na tego typu konkurs. Tu wygrywają ci, którzy wypadają brawurowo.

Po raz pierwszy byłam fanką piosenki, która wygrała! Niewątpliwie nie miała rywalki.Choć ciekawie wypadły też Niemcy, Węgry, Łotwa, Rumunia, Mołdawia.Ukraińskie bzyku-bzyku wcale mnie nie zafascynowało. (Zauważyliście, że na tym festiwalu panuje moda na drag queen?)

Zauważyłam też (nie pierwszy raz), że byłe republiki głosują na siebie. Należące kiedyś do ZSRR głosowały na siebie, była Jugosławia na siebie i ... państwa skandynawskie na siebie. W dwóch pierwszych wypadkach dają dowody, że nadal się kochają, wobec czego dlaczego się porozłączały i to krwawo? Nieodgadnione są drogi ...miłości...


Wygrała (ilością 268 punktów) piosenka absolutnie najlepsza, z piękną linią melodyczną, prosta (acz nie prostacka), od razu wpadająca w ucho, z przyzwoitym tekstem (miłosnym oczywiście: „Twoje imię, to moja jedyna modlitwa...”), doskonale zaaranżowana i brawurowo zaśpiewana.
Marija Śerifović z Serbii - niepozorna, niewysoka, ciut grubawa dziewczyna w okularkach, przydługich spodniach czarnego garnituru, białych adidasach – przypominająca raczej chłopaka, a nie modne w popie lalki Barbie - złamała tradycję tego festiwalu. Wygrała nie za głaskanie się po erogennych częściach ciała przy akompaniamencie bzyku-bzyku, tylko za autentyczny talent.


Prawie wszyscy dawali jej punkty, a ci co mieli najlepszy gust dali po 12. (Szwajcaria, Macedonia, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Kroacja, Słowenia, Finlandia.)
Polacy dali 12-stkę na ukraińskie bzyku-bzyku i może to jest tajemnicą naszych niepowodzeń? Nie mamy wyczucia. Ot co!

Niespodzianka! „Molitva” już jest na You Tube, wobec czego i na Blogowisku! Klik i leci. 

_____________________________________________________________

MAJ – TO W AUSTRALII OSTATNI MIESIĄC JESIENI

Nie jest ona tak piękna i wszechobecna jak w Polsce, ale jest, wobec czego na początek australijska jesień, a potem usprawiedliwienie.
Oczywiście całkowita jesień snuje się tylko w głębi kontynentu i to w niektórych miejscach. Chociaż i nad oceanem można znaleźć europejskie drzewa, a nawet całe ulice nimi obsadzone. Głównie jednak nadal jest zielono jak w lecie. Tym bardziej, że wciąż mamy temperatury powyżej 20 stopni C!

___________________________________

DŁUGA PRZERWA!
Bo ciągle coś ważniejszego wypadało niż pisanie raptularza, a na koniec jeszcze komputer się rozkraszył! Pewnie przyładowałam mu więcej, niż był w stanie znieść. (Szkoda, że nie można tak przyładować niektórym ludziom...)
Krach nastąpił niespodziewanie. W nocy wszystko działało, a rano windowsy się nie włączyły. Wobec czego przerwa w pisaniu powiększyła się.
I trwałaby bardzo długo, gdyby nie Grześ Panter! Niewątpliwie jego przyjaźni zawdzięczamy wszystkie komputery, które posiadamy.
Nie wiem jak mogłabym mu serdeczniej podziękować za czas stracony na wyszukiwanie nowych części i składanie kolejnego komputera – jeśli nie pracą na tym właśnie komputerze!


Serdeczne dzięki Grzesiu i biorę się ostro do roboty!

Przyznam, że bez komputera czuję się jak bez nogi (coś wiem na ten temat, miałam złamaną...) i absolutnie nie należę do dziadków, którzy komputerów się boją i nawet nie starają się ich zrozumieć. Być może dlatego, że całe lata grywałam na keybordach (też komputery). Dziwię się, jeśli jakiś literat, uparcie, z błędami stuka na maszynie, zamiast wyczyścić tekst na komputerze i czyściutki wydrukować.
Przy okazji muszę rozczarować tych, którym się wydaje, że ktoś robi moje blogowisko. Niestety, WSZYSTKO ROBIĘ SAMA – taka jestem zdolna i już! Po prostu: szybko łapię.

Przyznam, że przez kilka tygodni przerwy stęskniłam się za internetem. Kochani czytacze - co byśmy bez niego poczęli! Jaka to wygodna więź! Możemy spotykać się i gadać bez zobowiązań, uśmiechów, kaw, herbatek; nieuczesani, rozchełstani, nawet na golasa jak kto lubi i nikomu to nie przeszkadza.

A oto jak wygląda ta najnowocześniejsza obecnie więź ogólnoludzka (nawet ładnie, tak jakoś kosmicznie...).

______________________________________

JAK JUŻ JESTESMY PRZY KOSMOSIE – pisałam w zeszłym raptularzu, że słońce zagrozi nam w 2012 roku. Dlaczego w takim razie od słońca wszystko się zaczęło?... cytuję:
„Stary szwedzki uczony Arenius powiedział kiedyś, że Życie spłynęło na Ziemię na promieniach słońca. Potwierdzają to badania z końca XX wieku, dowodzące, że życie na Ziemi powstało dzięki słońcu i soli.
Kiedy ziemia stygła, a w chmurze pary wodnej otulającej glob ziemski powstała luka, promień słońca padł na kałużę wody morskiej, pozostałą po odpływie. Wtedy to, w jakimś przypadkowym, a korzystnym dla startu życia układzie biopierwiastków zawartych w soli morskiej, powstała sytuacja, w której z prymitywnych aminokwasów utworzyły się prymitywne białka i nabrały właściwości półprzewodników. Tak ponoć zrodziło się życie.”
Czyli od słońca się zaczęło i słońce ma nas wykończyć, a przecież: kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera?...

Może w takim razie (jeśli nie pomoże prawo Morgensterna) pomogą słowa:
NAM-MYO-HO-RENGE-KYO – które mają określać wszystkie zjawiska zachodzące we wszechświecie.Sekta buddyjska Nichiren Shoshu wyznaje, że jednym z motywów przewodnich ich nauki jest przekonanie, że jeśli czegoś się pragnie wystarczy szybko powtarzać ten zwrot, prosząc o spełnienie życzenia. Odmawiać należy 2x dziennie, zaraz po przebudzeniu i wieczorem przed występem (jeśli się jest artystą). Nie musisz nawet wierzyć, to i tak działa. Zaczynasz wierzyć widząc konkretne dowody. A są one często wręcz namacalne.
Strona duchowa, to tylko część naszego życia. Obejmuje ono również działalność fizyczną, nasze zdrowie, nasze cechy fizyczne. Dlatego można te słowa odmawiać z myślą o rzeczach materialnych, o tym co ma się wydarzyć.
Te słowa magiczne, czy też spirytualne, należy często i szybko wypowiadać, żeby spełniło się pragnienie.

Jak nam to nie pomoże, to już pewnie nic nam nie pomoże! Czyli nie należy dociekać co będzie, tylko cieszyć się dniem dzisiejszym. Niedawno przyjaciel powiedział mi, że nie warto myśleć o przeszłości ani o przyszłości, że ważna jest tylko teraźniejszość.Jeśli chodzi o przyszłość – w pełni mi się to udaje, bo nie lubię abstrakcji, ale niestety przeszłość ciągle we mnie siedzi! Wobec czego jeszcze jedno:

___________________________________

WSPOMNIENIE Z PRZESZŁOŚCI!
Choć trudno to dopasować do mojej bitowo-rockowej indywidualności,
GRAŁAM NAWET U FOGGA! Jakby kto nie uwierzył przedstawiam dowód – prawie namacalny!

Fogg bardzo dobrze płacił!
W tym samym czasie Czerwone Gitary dostawały za koncert 100zł, a ja, za chałturę,a nie za dopracowany koncert miałam płacone 300 zł. Czasami nawet były dwa koncerty w tym samym miejscu.
Nic dziwnego, że zgodziłam się na propozycję p. Mieczysława, żeby wziąć urlop dziekański ze szkoły muzycznej i przez rok pozarabiać!
I tak, któregoś dnia, menadżerka, wraz ze sławnym piosenkarzem zjawiła się w szkole na Świętojerskiej, żeby załatwić mi urlop.
Trzeba było widzieć co się działo!!! Dyrektor wraz z sekretarkami z niesamowitą awanturą wylecieli na korytarz, wyganiając sławnego artystę wraz z menadżerką, krzycząc, że deprawują uczniów, przeszkadzając im w nauce! Miałam szczęście, że nie wyleciałam ze szkoły, ponieważ wszelkiego rodzaju chałtury były w czasie lat szkolnych zabronione. Oczywiście w teorii, bo kto miał okazję to oszukiwał - bez pieniędzy żyć się przecież nie da...

Mnie i tak się udawało. Mój okropny profesor od fortepianu (choć uczeń prof. Ekiera, uczył grać metodą z 15 roku – nie potrafił porwać ani zainteresować ucznia), wciąż sprawdzał, czy mam odciski na lewej ręce od grania na gitarze elektrycznej i groził mi wywaleniem ze szkoły. Na szczęście na groźbach się kończyło, co może dziwić, bo byłam kobietą, a tych nienawidził...
Także po Opolu wracałam z duszą na ramieniu, przecież widać mnie było w telewizji! Ale dyrektor tylko dobrotliwie zauważył, że podskoczyłam w czasie piosenki i ... na tym się skończyło.
Niestety, na awanturze z Foggiem też się skończyło. Bowiem wybrałam jednak szkołę, dziś nie wiem czy dobrze zrobiłam? Przecież muzyki rozrywkowej nie nauczą cię grać w szkole, a belfrem byłam nie mając do tego powołania - choć przyznam, że będąc perfekcjonistką nieźle mi i ta praca wychodziła.

Tak to skończyła się moja bajecznie płatna chałtura w zespole „Klipsy” - za taką forsę mogłam grać nawet tanga, tym bardziej, że pan Mieczysław stawał za kurtyną, składał ręce jak do modlitwy i przyjaźnie zachęcał: „Doskonale! Świetnie!”, nawet mimo, że w czasie koncertów wywracałam oczami (co widać na zdjęciach!), że niby ja – taka bigbitówa! posuwam jakieś stare kawałki!

Muszę przyznać, że forsa nigdy mnie nie kochała na dłużej. To były zawsze krótkotrwałe miłosne przygody. Widać taka moja karma, wobec czego nie narzekam...
Zresztą i tak miewam niecodzienne pragnienia, np. żeby:

_________________________________

WYŚCISKAĆ TYGRYSA!
Niestety, wielu marzeń nie jesteśmy w stanie urzeczywistnić.

Moim pragnieniem od lat jest wyściskanie tygrysa. Chciałabym przytulić się do jego pięknej, pręgowanej głowy, objąć za szyję i z całej siły uściskać. Niestety, gdybym to zrobiła pierwszemu lepszemu tygrysowi, to by mnie zjadł! Nie pojąłby przyjacielskich intencji lub głód byłby silniejszy.
Choć nie jest to marzenie nie do zrealizowania! Są tygrysy oswojone, które przytulają się do swoich opiekunów, co widać na fotografii z internetu!
(Tygrys to potrafi, coooo?...)

W Australii można udać się na spacer z białym tygrysem na smyczy, za jedne czterysta dolarów. Może, specjalnie poinstruowana przez trenera, mogłabym spełnić swoje marzenie, za tę niewielką w końcu sumę, bo tygrysowi byłoby i tak wszystko jedno, najwyżej znudzony machnąłby ogonem.

Rzecz w tym, że ściskając przygodnego tygrysa pragnę, żeby odwzajemnił moją sympatię. A to może nastąpić jedynie, gdy nastanie raj na Ziemi – co obiecują (jednak dla wybranych, a więc nieprawda) Świadkowie Jehowy.
W dzisiejszych czasach, gdybym rzeczywiście chciała wyściskać tygrysa, musiałabym zamieszkać na farmie albo w buszu; oswoić tygrysią sierotkę i wyhodować ją na dorosłego, pełnego miłości do dobroczyńcy osobnika. Pragnienie to musiałoby być na tyle silne, żeby zmusiło mnie do odizolowania się od ludzi i do całkowitego poświęcenia się tygrysom.
Niestety, mam pragnienia silniejsze i obowiązki ważniejsze, a tygrysy chciałabym ściskać jedynie od przypadku do przypadku.
Dlatego wyściskanie tygrysa nadal pozostaje moim niespełnionym marzeniem.

Pozostaje mi więc czekać na powrót raju, w którym miłość będzie bezinteresowna. Wierzę, że mnie przyjmą - gdyż zaliczam tylko grzechy powszednie i kocham bliźniego swego (jeśli nie jest łajdakiem).

A na zapas zadowolałam się ściskaniem mojego rudo-pręgowanego, wielkiego kota, który już do raju trafił. Uczucie było wzajemne, gdyż przebywając jeszcze na Ziemi, w dowód miłości, przynosił mi kradzione kawałki boczku.
Nie mógł przecież zrozumieć, że z miłości do zwierząt jestem wegetarianką.

A jeśli chodzi o dzień dzisiejszy to ściskam naszych (już) sześć! kotów. U trzech, co prawda, jeszcze nie ma co ściskać, bo są małe, ale mam nadzieję, że wyrosną na wielkie, ośmiokilowe kocundury odpowiednie do ściskania, takie jakim był nasz Rudy - Fiodor Dostojewski Bolszoj, który do tego bardzo lubił być ściskany!

ZATEM JEŚLI LUBICIE, TO ŚCISKAM WAS Z CAŁEJ SIŁY!!! PA!

_______________________________

Brak komentarzy: