środa, lipca 25, 2007

25 lipca 2007 r. - W Australii europejska zima!

__________________________________________

ZIMNO, ZIMNO, brrrr.. BARDZO ZIMNO!...

Wiadomości dla czytaczy spoza Australii: właśnie kończy się drugi miesiąc australijskiej zimy. A mamy ją w tym roku wyjątkowo dokuczliwą!
Zwykle zima u nas łagodna – fajniejsza niż lato (bo nie ma upałów). W dzień bywa dwadzieścia kilka stopni Celsjusza, w nocy kilkanaście; słońce przygrzewa, a bywa, że jest tak ciepło, że można kąpać się w oceanie nawet w czerwcu. Ale w tym roku gnębi nas słota (jak w polskim listopadzie) - zimna i mokra (deszcze leją tygodniami), na zmianę z ostrym (jak polskim grudniowym), przenikającym do szpiku wiatrem.
Marzniemy podwójnie, bo w Australii nie ma w blokach centralnego. Jako tako grzejemy się olejowymi kaloryferami, piecykami na gaz, czy klimatyzacją, a w domach także bardziej efektywnymi piecami na drewno, czy kerozynę. Niestety, na noc wszystko się gasi, ze względu na koszty i bezpieczeństwo. Śpi się zatem w nieopalanych pokojach, gdzie temperatura spada do kilku stopni. Domy zaś mają cienkie mury, ściany z dykty, pojedyńcze okna oraz betonowe podłogi pokryte wilgotnymi wykładzinami.
Podobnie z ubraniami, najczęściej posiadamy głównie letnie, czy przejściowe. Tak więc tegoroczna zima nie ma nic wspólnego z legendą o słonecznej Australii i jest szczególnie ciężka dla zwierząt, które mokną i marzną pod gołym niebem.
Ciepło, a nawet gorąco, jest tylko w północnej Australii (za to latem jest tam prawdziwe piekło!...). Natomiast w głębi kontynentu pada śnieg, spadł także w leżących niedaleko Sydney Górach Błękitnych.

Parisher - niezbyt wysokie te nasze góry...

___________________________________________

A w Górach Śnieżnych sezon narciarski w pełni! Przed laty, byłam dwa razy „na zimowiskach” w Parku Kościuszki. Niestety, jeździć na nartach nie nauczyłam się - ze strachu, że połamię kości. Natomiast niewątpliwie byłam mistrzynią toboganu (blisko do ziemi...). Wzbudzałam zazdrość innych toboganistów, bo mnie udawało się dalej i szybciej zjechać! (Może to zależy od wagi? Lepsze zawieszenie? Hmmm...)

Za to dzieci nie boją się niczego i moja córka, wtedy chyba 10-cio letnia, po trzech dniach nauki jazdy na nartach zjechała z najwyższej góry w towarzystwie dwóch najlepszych, dorosłych narciarzy. Inni wjechali wyciągami, ale już zjeżdżali na tyłkach.

W Sydney zimno, ale przyroda jest nadal zielona, bo tylko niektóre (europejskie) drzewa tracą liście na zimę. W naszym ogródku kostropato straszy jedynie krzak polskiego jaśminu i kłącza wisterii na dachu. Bowiem australijskie eukaliptusy – wiecznie zieleniusieńkie - wyrastają nawet wprost z zasp śnieżnych! Podobnie Aborygeni, bez problemu znoszący czterdziestostopniowe upały, mogą również nago spać w śniegu. No coż... my nie, więc jak już wprosiliśmy się tu na siłę, to nie ma co narzekać – tylko marznąć!

Tak wygląda Park Kościuszki w ...zimie, śnieg jest, ale wysoko...

Z ostatniej chwili: ociepliło się! Jak na australijską zimę przystało!

________________________________

ZAADOPTOWAŁAM KUKUŁCZE JAJO...
Zakładając pierwsze blogi chciałam na nich prezentować tylko to, co mnie najwięcej interesuje - niekoniecznie sprawy społeczne. Tak się stało, że one właśnie zajęły główne miejsce na Blogowisku. W tym wypadku są więc jak kukułcze jajo, no... ale gdy już się podrzutek wykluje, opiekujesz się nim jak własnym...
Jednak dlatego właśnie raptularze i poezję wrzucam rzadziej - po prostu nie mam kiedy!
Jeśli komuś wydaje się, że prowadzenie portali internetowych nie pochłania mnóstwa czasu, to jest bezmyślny. Nie tylko trzeba napisać, cudze poprawić, wybrać czy znaleźć fotografie, ale jeszcze wbijać materiał na serwer, co często dłużej trwa niż samo tworzenie.
Dlatego czytaczy Raptularza proszę o cierpliwość i zrozumienie!
Materiału, zapisków i pomysłów, mam tysiące (choć są tacy, co by tego nie chcieli...), tylko brak mi czasu na ich realizowanie.

________________________________________

„ZIMNA GÓRA” – CHARLESA FRAZIERA
Są książki, które przelatujesz w poszukiwaniu treści lub gwoli spełnienia obowiązku – zaliczasz hit, ale bez przyjemności, bo to kit, nie hit. Na szczęście są takie, w których zdanie po zdaniu rozczytujesz, powracasz do raz przeczytanych, wprost rozkoszujesz się widokiem, który te zdania otwierają w twojej wyobraźni, odbierasz i żyjesz uczuciami przekazywanymi przez autora. Do takich książek należy „Zimna Góra” Charlesa Fraziera.
Najpierw obejrzałam film „Cold Mountain” z Nicole Kidman, Renee Zellweger i Jude Law; wyreżyserowany przez Anthony’ego Minghella. Piękny, głęboki w treści film, o ludziach, którzy chcieliby normalnie żyć, a zmuszani są do męczenia się, zabijania i poświęcania własnego życia w imię fałszywych haseł i idei, bo przecież i ta - niby słuszna, secesyjna wojna - była niepotrzebna. Niewolnictwo i bez niej upadłoby i to w krótkim czasie.
A absolutnie KAŻDA wojna doprowadza - biorących w niej udział - do stania się prymitywnymi, niszczącymi, mordującymi i gwałcącymi bestiami. Obojętnie, po której stronie się znajdują. W ekstremalnych warunkach nawet słabi i łagodni zamieniają się w potwory, które są w stanie popełnić najstraszliwszy czyn, byle przetrwać. Zresztą bezprawne prawo wojny im na to zezwala: Prawo też było nowe. Zgodnie z nim mogłeś zabijać, kogo chciałeś i nie szedłeś za to do więzienia, przeciwnie – otrzymywałeś odznaczenie. (Ch. Frazier)
Wszystkie wojny są bezcelowe. Są marnotrawieniem życia, dorobku ludzkości, przyrody. I każda wojna dokonuje w psychice ludzkiej chorobowych zmian, które nigdy się nie zacierają.

„Zimna Góra” to opowieść o dezerterze, który nie chciał zabijać; pragnął poślubić kochaną kobietę, uprawiać ziemię i zwyczajnie żyć. Jego powrót do domu i tej, którą kocha porównuje się do Odyssei, tyle, że tu zakończenie nie ma bajkowego happy endu – w piekielnej rzeczywistości na Ziemi nie istnieją szczęśliwi bohaterzy. A przecież wojenni dezerterzy to jedyni prawi i normalni ludzie! A to właśnie ich się zabija, w imię praw ustanowionych przez psychiczne bestie, które rządzą światem.
(Jestem łagodna, ale przyznam, że mam ochotę skutecznie dołożyć każdemu idiocie, który udowadnia, że są wojny sprawiedliwe i konieczne! Podkreślam: jestem pacyfistką dumną z tego, że myślę i czuję jak PRAWDZIWY człowiek.)

Książkę Fraziera przeczytałam już po obejrzeniu filmu i zachwyciłam się! Wiele lat nie czytałam książki napisanej tak wspaniałym stylem (a czytam kilka książek tygodniowo).
Każde jej zdanie jest arcydziełkiem, tej książki się nie czyta – w niej się jest. (Musi cię wciągnąć, jeśli nie jesteś robotem i masz ludzką duszę.) „Zimna Góra” to genialny debiut tego pisarza, nic dziwnego, że zrobiła niewiarygodną karierę na amerykańskim rynku literackim. Dostała National Book Award za najlepszą powieść amerykańską.(Paradoksalnie dowodzi to, że Amerykanie nie kochają wojen, choć je robią...)

Wszystkim polecam i książkę i film, który jest doskonałą i wierną adaptacją. Na blogu można sobie obejrzeć videoklipy z tego filmu, które dla was ściągnęłam, ale lepiej zostać właścicielem krążka DVD za kilkanaście dolarów - bo zapewniam was, co kilka lat do niego, jak i do książki powrócicie.

Ps. Nie jestem w stanie zrozumieć bezsensownego zmieniania tytułów filmów w Polsce. „Zimna Góra” – te dwa słowa oddają wszystko, co się w tym filmie i książce mieści, a ktoś przetłumaczył to na ... „Wzgórze nadziei”! Przypuszczam, że chciał wylać kawę na ławę przygłupom. Tylko, że niestety, widz rzadko należy do przygłupów, za to ten, co przekręcił tytuł, na pewno.

____________________________________

ZDROWE MIESZKANIE
„To takie, gdzie nie ma chemii. (No proszę! Coś podobnego!!!) Wapnowane ściany, drewniana podłoga myta wodą z mydłem i konserwowana terpentyną. Jeśli już lakier, to pociągnięty woskiem pszczelim. Meble też należy pokrywać tylko terpentyną. A spać najlepiej na sienniku z owsianej słomy, może być położony na wierzchu fabrycznego materaca. Tapety rownież są niezdrowe.
Dobrze jest puścić dołem świeże powietrze (szczególnie na woskowaną podłogę) – tworzy się mikroklimat. Łóżko powinno być odsunięte od ściany co najmniej o pół metra. Grzyb na ścianie jest rakotwórczy.
Najważniejsze zaś jest podłoże, na którym stoi dom. Nie może być żadnej wody podziemnej, błota - nawet w wypadku wieżowca, bo wtedy w domu jest wilgoć. Uważać na piasek, oszukuje! Pod nim może być żywa woda. Przed budowaniem domu, zasięgnąć rady różdżkarza.”
W Australii na ogół są tekturowe, suche ściany, więc grzyby na nich nie wylęgają się tak łatwo jak na wilgotnych murach. No i mamy naturalny przewiew dołem, ponieważ wszędzie drzwi wejściowe i balkonowe są nieszczelne.
Natomiast te inne wskazówki z trudem da się zastosować, np. woskowanie podłóg pokrytych dywanową wykładziną. Trzeba zacząć od zrywania dywanów, które mimo ciepłego klimatu wciąż są tu najpopularniejsze.
W naszym domku dość zdrowo: podłogi kamienne i drewniane, przewiew, że głowę urywa i to non stop, nie ma grzybów ani tapet. Dom stoi na piasku pod którym nie ma wody. Ale sienników z owsa nie posiadamy i zdrowych rzeczy do konserwowania przedmiotów też. No i ściany są kolorowe, bo wapnowane kojarzą mi się ze szpitalem, choć ostatnio nawet szpitale bielą nie porażają.

Jednak, mimo - co byś człowieku nie zrobił, w mieście mieszkać jest niezdrowo, wobec czego wyprowadzajmy się na wieś!
(No cóż, pomarzyć każdemu wolno ...że są jeszcze na Ziemi zdrowe miejsca.)

______________________________

NIEISTOTNE OSOBY I WIADOMOŚCI
Wszystkie dzienniki telewizyjne od rana pokazują, że jakaś tam Viktoria, była członkini dupnego zespołu, który pojęcia nie miał o śpiewaniu, przyjechała gdzieś tam, ze swoim mężem jakimś tam.
Nie jest ona nawet przeciętną wokalistką ani interesującą kobietą, nie robi nic pożytecznego, a od jej męża jest wielu lepszych sportowców. Mimo to dziury w mediach często zatykają właśnie tą parą. Nie dziwiłoby to, gdyby nic ciekawego nie działo się na świecie, ale na przykład dziś: mamy i powódź w Anglii i morderstwa i inne kataklizmy – w wystarczającej ilości, żeby nakarmić głodnego sensacji widza. Ale dziennikarze telewizyjni - jak kucharze nie rozeznający smaczków - do pieprznego gulaszu zamiast odrobiny śmietanki wrzucają najtańsze lody z Mac Donaldsa. 



_________

RZECZYWIŚCIE – BLUE!
Lubię serial „House”, którego bohaterem jest lekarz - detektyw tropiący rzadko występujące choroby. Telewizyjny dr. Hause nie tylko w 99% w końcu każdego odcinka dowodzi, co za obrzydliwe choróbsko gnębi kolejnego bohatera serialu, ale do tego, sam ma cudownie obrzydliwy charakterek. Jest bezczelny, ma sarkastyczne poczucie humoru, lekko chorych traktuje per noga, oszukuje, podrabia podpisy (jest uzależniony narkotycznymi lekami, z powodu choroby, która go gnębi); nikogo się nie boi i co najważniejsze mówi prawdę prosto w oczy – co już jest niewątpliwą zaletą. Złośliwa małpa i cynik, lecz kto go nie lubi? Wszak prawie zawsze ratuje czyjeś życie.

Oglądając ten serial można dowiedzieć się, jakie błędy genetyczne mogą nas zabić, co nas truje itp. Jako ciekawostkę podaję wiadomość z jednego z ostatnich odcinków: mężczyźni zażywający viagrę mogą widzieć wszystko na niebiesko.
No cóż... to rzeczywiście blue....
(Potwierdza się przysłowie, że co za dużo, to nie ...różowo.)

___________________________________

GINKO BILOBA USPRAWNIA PRACĘ MÓZGU.
„Jest to wyciąg z liści miłorzębu japońskiego (zwanego również drzewkiem życia). Wspomaga skutecznie leczenie najpoważniejszych niewydolności mózgu. Ma działanie antydepresyjne. Pomaga na szumy w uszach, zawroty głowy, migreny. Polepsza krążenie mózgowe, zwiększa zdolności koncentracji i zapamiętywania.”
No nie!... Już nie będę wynajdywała takich wiadomości, bo jeszcze ktoś je weźmie do siebie.

_______________________________

PIES!!!

Przez cały raptularz przewijają się koty, więc wreszcie pies! Zawsze chciałam takiego mieć i nazwać go Antonim. Ale w Polsce kosztował majątek, a teraz muszę żywić stadko kotów, więc też mnie nie stać. No cóż... trzeba się zadowalać, tym co się ma. (Potrafię być stalkerką baseta, jak go spotkam na ulicy to za nim łażę, choć właściciele sądzą, że za nimi... Ale przecież oni nie mają takich uszu i nochala!)

_____________________________

NO PROSZĘ! JAK JA SIĘ ZNAM NA LUDZI - ACH!...

Nie tak dawno pewien literat arogancko zaatakował fragment mojego sprawozdania z koncertu w konsulacie (mając wprost przeciwne do mnie zdanie), w którym napisałam, że Krzyś Małek - nasz wspaniały sydnejski pianista - muzykę Chopina gra tak, jak można sobie wyobrazić, że grał ją sam kompozytor. Oczywiście jest to prawdą, ponieważ Krzysztof Małek jest pianistą grającym z wyjątkową, przy tym męską ekspresją i jest odtwórcą doskonale „czującym” romantyczny styl kompozytora. (Styl, nie tylko Chopina zresztą...)

Mam ostry jęzor, więc odgryzłam się wybraniając swoje zdanie. (Ostrzegam, lepiej mnie nie atakować bez powodu - nie daruję! Ponoć w poprzednim życiu byłam ...rewolucjonistą! W tym także walczę o sprawiedliwość i na nieszczęście dla zaczepiaczy robię to bez zahamowań i publicznie, choć zawsze grzecznie.)
Dlaczego akurat ten fakt wypominam? Ponieważ wspomniany literat wreszcie pieje peany pochwalne (zasłużone) na temat gry Krzysztofa (Maestro! wybitny pianista!) i wzrusza się do łez na jego koncertach.
No i wyszło, że: „moja racja jest mojejsza, niż twojejsza!...” Zresztą nie pierwszy raz...

Na szczęście literat chwali także poetów i malarzy, których (pierwsza) prezentuję w wywiadach. Na szczęście, bo uważam, że zawsze należy być sprawiedliwym w ocenach, dojrzeć cudzy talent, pracę i poświęcenie. Nie żyć jedynie w aurze swojej wielkości; przeciwnie, być skromnym i sprawiedliwym. Nie zazdrościć. Nie przeceniać się. Robić coś pożytecznego i tym pracować na swoje nazwisko, czy choćby – na swoją satysfakcję. I dobrze, jeśli ludzie (nawet późno) przytomnieją i pozbywają się samochwały.

Na żałość, wszędzie pełno (więc i w australijskiej Polonii) puchaczy, którzy pohukując i robiąc wokół siebie zamieszanie myślą, że tym załatwią sobie popularność. Chociaż... czemu nie?... Wśród błądzących w ciemności?...

__________________________________

ZA DUŻO W TYM RAPTULARZU FOTOGRAFII NIEBIESKICH!...
Są tacy, którzy każdą aluzję przyjmują do siebie. (Prawdopodobnie dlatego, że mają nieczyste sumienie...) Więc może ktoś pomyśli, że z tą viagrą piję do niego, no to na koniec test: jeśli materace widzicie głownie w kolorach różowych, to znaczy, że to się was nie tyczy.

Dziś nie ma dowcipów, bo ostatnio jakoś nie mam czasu na dowcipkowanie. Jak chcecie się pośmiać, to wejdźcie na rozdział Humor polonijny.

______________________________

CZŁOWIEK NIGDY NIE MA WYOBRAŻENIA, CO BĘDZIE W PRZYSZŁOŚCI
Nigdy nie wiemy, co stanie się w miejscu, w którym obecnie się znajdujemy, co zrobią ludzie, których znamy, jak długo będą żyli, jakich nowych ludzi spotkamy i co nam uczynią. Nie wiem, czy dobra jest taka nieświadomość, ale może gdybyśmy wiedzieli co będzie, byłoby to nudne i na pewno niesłychanie męczące.
Dlatego zostawiam was w niepewności, co do terminu następnego Raptularza... Pa!
____________________________________________________

Brak komentarzy: