sobota, stycznia 14, 2006

NIECODZIENNY RAPTULARZ - 14 stycznia 2006r



WITAJCIE W NOWYM 2006 ROKU!

MAMY DZIDZIUSIA!!!!!!!!!!!!!!!!
Z ogromną radością ogłaszam całemu światu, że
AGNIESZCE I GRZESIOWI PANTEROM
w poniedziałek 16 stycznia 2006r o godzinie 21.00 urodziła się
- JOANNA! – Joasia, Asiunia, Asiulka, Asiunieczka, Niusia...

Córcia podobna jest do obojga rodziców i jest wyjątkowo śliczna!
Córcia i Mamusia czują się bardzo dobrze i są bardzo szczęśliwe!
Tatuś też czuje się bardzo dobrze i jest bardzo szczęśliwy - że teraz ma już „Dwie – Te Moje!”
SZCZĘŚLIWEJ TRÓJCE - życzymy wraz z Selmą i wszystkimi znajomymi - długich lat pięknego i WSPANIAŁEGO życia,
oraz żeby Joasia była cudownym Ważnym Człowiekiem i Absolutnie Przepiękną Kobietą.

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
TEN BLOG CIESZY WAS I ZŁOŚCI JUZ DWA MIESIACE, WOBEC CZEGO – PODZIĘKOWANIA!...
...najgorętsze składam tym, którzy przyczynili i -niają się do jego istnienia.

I tak, zaczynając od początku: GRZESIOWI PANTEROWI za serdeczne, bezinteresowne i czasochłonne awansowanie moich kolejnych komputerów, oraz cierpliwość okazywaną przy wtajemniczaniu babci w obsługiwanie nowych programów.
Jego żonie – AGNIESZCE za pamięć, pomoc, poświęcenie i najmilszy na świecie uśmiech.
Mojej córce SELMIE, że mi blogger wynalazła i zarejestrowała, oraz na moje – Znowu nie działa!!! – biegnie z dołu i sprawia, że działa; mrucząc tylko sarkastycznie - tak w jej stylu.

Januszowi Iwanusowi za wbijanie na niego moich radiowych audycji (często z obrazkami), dzięki czemu można ich słuchać (i oglądać) przez cały miesiąc non-stop.
Dziękuję też wszystkim czytaczom, którzy po nim błądzą, ładując mnie tym do dalszego pisania!

__________________________________________________


DZIŚ 14 STYCZNIA - SZEŚĆDZIESIĄTE CZWARTE URODZINY
KRZYSZTOFA KLENCZONA (zm. 7.04.81)


Urodził się 14.01.42 r w Pułtusku. Ale jego rodzina przeniosła się do Szczytna na Mazurach i tam mieszkał, aż do chwili zaangażowania go jako gitarzysty do zespołu Niebiesko-Czarni.

Potem już mieszkał w Gdańsku Oliwie i jak podają wspominający go przyjaciele, były to jego dwa ukochane miasta.
Nikt i nigdzie nie wspomina, żeby jego ukochanym miastem było Chicago.Jego emigracja do USA jest przykładem pokrzyżowania się losów, po wyborze niewłaściwej drogi (wolna wola!...). Nie chciał opuścić Polski i jak twierdzą muzycy z jego ostatniego polskiego zespołu, dwa lata przed wyjazdem cierpiał na depresję. Prawdopodobnie przeczuwał swoją przyszłość, bo na pożegnalnym koncercie przed wyjazdem do Stanów – nie chciał wystąpić. Publiczność biła brawa i czekała, lecz on nie chciał wyjść na scenę. Wojtek Korda ukląkł przed nim! Dopiero wtedy wystąpił – pewnie czując, że to koniec wszystkiego.
Kilka razy widziałam jego zupełnie inną twarz, niż ta, którą pokazywał fanom na koncertach. Był to najtragiczniejszy wyraz twarzy jaki zaobserwowałam u kogokolwiek. Wyglądał tak tylko wtedy, kiedy myślał, że nikt go nie widzi.
Zawsze potem miałam wrażenie, że ta jego - ukryta przed ludźmi, pełna rozpaczy twarz, to było przeczucie niepowodzeń i tragicznej śmierci. Będąc w Polsce gwiazdą pierwszej wielkości, nagle w USA był introligatorem, dozorcą ekskluzywnego wieżowca i wreszcie taksówkarzem.
Obok pracy zarobkowej próbował kontynuować karierę muzyczną - bez powodzenia.
Muzyk nie może zarobkować w inny sposób, jeśli chce robić wartościową muzykę. Musi mieć siłę i czas na ćwiczenie, oraz spokój niezbędny do komponowania.
Przy tym, choć był doskonałym kompozytorem, świetnym gitarzystą i miał wyjątkową barwę głosu, potrzebna mu była współpraca muzyków dobrych nie tylko w sensie opanowania muzycznego rzemiosła, ale też "czujących bluesa", a nie chałturników..
Jego płyta wydana w Chicago zapełniona była w większości niezbyt ciekawie zaaranżowanymi piosenkami, do tego nagrana źle technicznie - nie ma głębi, brzmi płasko. Co przy modzie i konkurencji na rynku muzycznym w USA nie rokowało powodzenia. 
Jego życie świadczy o tym, że muzyk-gwiazda w swoim kraju nie powinien go opuszczać. Z żadnych względów. Nawet rodzinnych. To rodzina powinna dostosować się do niego. Choć trzeba oddać sprawiedliwość, nie było innego wyjścia z jego skomplikowanej sytuacji rodzinnej.


Na internecie wspomnienia o nim ciągle żywe. Darowano mu nieudane koncerty w 78 i 79 roku, gdy po sześcioletniej nieobecności przyjechał na krótko do Polski. Dziś pamięta się go takiego, jakim był mieszkając w Polsce – szczęśliwego, niesfornego chłopaka, dla którego muzyka i występy były wszystkim. I którego muzyka fascynowała miliony.
Ma on wiele witryn internetowych, mimo, że już 24 lata minęły od jego tragicznej śmierci. W jednej znalazłam emajlową korespondencję fanów mieszkających w różnych stronach świata. Jeden z nich pytał, czy ktoś nie ocalił nagrania jego ostatniego wywiadu, którego udzielił dla polskiego radia.
Przypadkowo mam ten wywiad nagrany na taśmie. Oczywiście jest złej jakości technicznej, ale po komputerowej obróbce i doklejeniu piosenek z cidisów, brzmi zupełnie nieźle. Posłuchajcie zatem głosu Krzyśka Klenczona jakiego nie znacie z płyt. Wystarczy kliknąć na link: Radio 2000FM i - będzie jako jeden z kolejnych bloków mojej audycji – ale dopiero od 22 stycznia.
______________________________________________

KLENCZON W KOSTIUMIE PRESLEY’A
Na stronie internetowej Klenczona (Christopher) wspomnienia o nim zaczyna facet, będący na jego koncertach w Sali Kongresowej, w końcu lat siedemdziesiątych.
Pewnie był to rok 79. Nie byłam na tym koncercie. Może i lepiej, bo chłopak tak to opisał na internecie:
Druga część koncertu rozpoczęła się w ciemności, snop światła oświetlił stojącą tam gitarę, Krzyś wyszedł ubrany jak Presley na biało i zaśpiewał “Biały krzyż”. Publika zamarła i choć przestał śpiewać to przez chwilę trwała cisza. Coś fantastycznego!


Gdybym tam była, to bym umarła. W skórze Presleya - którego połowa twórczości była amerykańskim kiczem – cudowny polski chłopak śpiewa, do tego patriotyczną pieśń poświęconą poległym w czasie II wojny!
Czuję zgrozę, gdy oglądam go na zdjęciach w tym kostiumie i nie jestem w stanie zrozumieć powodu, który go do tego przywiódł. Na umieszczonych w biograficznej książce zdjęciach w tym ubraniu, ma tę swoją nieszczęśliwą twarz - widocznie nie był zachwycony.

Cały jego pobyt w USA to była klęska. Musiał być bardzo silny, że nie popełnił samobójstwa. Ale niektórzy ściągają na siebie katastrofę, kiedy już nie mogą wytrzymać.
W końcu lat dziewięćdziesiątych M. który pisał piosenki i obracał się w kręgu muzyków z tamtych lat, (a w Australii jakiś czas pracował w Radiu SBS); opowiedział, jak spotkał Klenczona na miesiąc przed jego śmiertelnym wypadkiem, w styczniu 81. Stał wieczorem, w długim do kostek płaszczu, na jakiejś ulicy Chicago. M. podszedł do niego i poszli na wódkę. Pili całą noc i K. wypłakał mu na ramieniu, że jest nieszczęśliwy.

Odpowiadając na pytanie jednej z fanek zadane na internecie: myślę, że żona Alicja była raczej jego nieświadomym... fatum – to za jej namową wyemigrował do USA.
Być może nie zdawała sobie sprawy, jak wielką był indywidualnością i jak świetnym muzykiem. W przeciwnym wypadku pozwoliłaby mu zostać w Polsce. Ale to by znaczyło poświęcić życie swoje i córki... Trudny wybór. Poza tym on sam chciał wyjechać, rozczarowany zespołem Trzy Korony.

Było to dwoje ludzi o innych zainteresowaniach. On kochając ją poświęcił karierę... Dariusz Michalski po jego śmierci napisał, że Alicja obecnie nazywa się Martin i niechętnie spotyka znajomych zmarłego męża.

Jak było naprawdę, wiedzą tylko oni sami. W każdym razie to ON poświęcił karierę dla miłości i rodziny. Córki nie znają języka polskiego, starsza wspomina, że ojciec czasem coś pisał na papierze nutowym i grał na gitarze. A potem rozbrajająco dodaje: …szkoda, że nie rozumiałam słów jego piosenek...
(No... Ta informacja jest nieprawdziwa, choć wzięłam ją z którejś książki biograficznej. Karolina świetnie zna język polski, słyszałam na własne uszy!- dopisek po kilku latach)
_________________


NIESZCZEGÓLNY PRZYPADEK
Czasem zdarza przypadek - taki jeden na milion. Jak wygrana w totolotka.
Tylko raz miałam podobny przypadek, ale bez żadnych korzyści. Oglądałam film w TV, na filmie wisiał zegar wskazujący godzinę 10.20 rano. Spojrzałam na zegar wiszący nad telewizorem i była na nim 10.20 wieczorem. Przypadek, lecz nie zgadzała się pora dnia.
Może ktoś wskazał mi przyczynę życiowych niepowodzeń?
Nawet jeśli, to i tak w niczym mi to nie pomogło, bo nie jestem w stanie rozwiązać tajemnicy mijania się ludzi lub ich wpadania na siebie. My zawsze się mijaliśmy. Nie tylko pora dnia się nie zgadzała.


_______________


HISTORIA Z ZEGARKIEM
Jest w moim życiu historia z zegarkiem, który nosiłam na łańcuszku, na szyi i który zrobiono na początku dwudziestego wieku. Z poprzednią właścicielką zegarka musiałam być związana - być może powtórzyły się w moim życiu jej doświadczenia. Albo w moim wypadku, było to dokończenie jakiejś historii z poprzedniego życia?
Pomysł zegarka na szyi ściągnął ode mnie Klenczon, który może go u mnie zauważył, bo najczęściej siadałam w pierwszym rzędzie.... Sfotografował się w podobnym, na okładce drugiej płyty Czerwonych Gitar Wędrowne gitary.





Jego zegarek prawdopodobnie sprowadziła z Ameryki żona Alicja, która zegarek wiszący na mojej szyi zauważyła na Gitariadzie w Sali Kongresowej. (W czasie koncertu kilka razy spojrzała na mnie siedzącą w następnym rzędzie.) Weszłyśmy mimo braku biletów, wprowadzone przez konferansjera Korpolewskiego jako... fotoreporterki z Przekroju!... Alicja zaprezentowała potem ten swój  - drugi - w telewizyjnej audycji Po szóstej, w której miały wystąpić, ale nie wystąpiły (do dziś nie wiem dlaczego?) Meteory, w których w tych latach spiewałam. Nie pokazano nas na wizji, tylko puszczono nagranie.
W każdym razie, w tamtych czasach nikt takiego zegarka przede mną nie nosił. Potem nagle stało się to modne. Lecz mój był oryginalnie stary i z pewnością jego właścicielka jakiś czas była przy mnie. Na dobre i na złe.

(Obecnie wiem, że to nie zegarek tylko amulet ze zdjęciami rodziny  był na szyi Klenczona ;) , choć Alicja z całą pewnością miała podobny zegarek, gdyż widziałam ją z zegarkiem w audycji telewizyjnej "Po szóstej")

______________________________________________

MAREK HŁASKO...
...też urodził się 14 stycznia, tylko dziesięć lat wcześniej - w 1932r. Mając 26 lat opuścił Polskę i zginął tragicznie na obczyźnie mając lat 37. Jest w tym podobieństwo do losow Klenczona.
Mieli też coś wspólnego w urodzie twarzy: układ wąskich rysów i grzywy spadające prawie na nos. Obaj byli wysocy, szczupli i bardzo przystojni. Obaj też wiecznie trzymali przyklejonego w kąciku ust dymiącego peta.Podobno też obaj kochali tylko jedną kobietę (?...)(Nie tą samą!)
Także obaj mieli problem alkoholowy.
Oprócz tego byli całkowicie innymi ludźmi.
Marka Hłaskę widziałam kilka razy w Warszawie w okolicach Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Chodziłam wtedy do Reja i wracając ze szkoły spotkałam go kilka razy. Tak samo jak Klenczon, nosił zawsze rozpięty kożuch i powiewający na wietrze szalik. Grzywa spadała mu na twarz i chodził patrząc w ziemię, nie widząc przechodzących ulicą ludzi.
Klenczona nikt w komunie nie potępiał, za to nie ma o nim wzmianki w encyklopedii. Natomiast ta wydana 1974r podaje taką wiadomość o Hłasce: ...twórczość z tego okresu (emigracjii – dop. E.C.) zawiera tendencyjną i pesymistycznie oszczerczą ocenę współczesnej polskiej rzeczywistości.(!)

Urodziłam się tego samego dnia co amerykański aktor George Clooney. Fizycznego podobieństwa między nami nie widzę. Co gorzej, ten typ mężczyzny w ogóle mi się nie podoba, choć niewątpliwie jest on przystojniakiem. Czy nasze losy i charaktery są podobne - nie mam pojęcia.
On strzeże prywatności, a ja nie jestem sławna. (No... trochę znana w sydnejskim polonijnym zaścianku, zresztą głównie jako miotła lub odkurzacz.)
___________________________________________


KAMUFLUJĄCE MIESZANIE
Karnawał, a więc trochę o mieszaniu, bo obecna muzyka pop w większości polega na mieszaniu. Instrumenty – zależnie od jakości zespołu – w zajebistym rytmie coś mieszają (rzadziej grają), wokaliści coraz gęściejszymi ozdóbkami sprawiają, że główna myśl muzyczna praktycznie przestaje istnieć. Głosy mają jednakowe barwy, tonacje są najprostsze i dostosowane do ubogich skal wokalistów i umiejętności muzyków – wobec czego są wciąż te same. “Artyści” nadrabiają więc mieszaniem dupami.

Dzisiejszej muzyki pop nie sposób słuchać. Można ją tańczyć, wpadając w trans po prochach, czy alkoholu lub oglądać na migających do kociokwiku videoklipach, gdzie obupłciowcy (bo nieraz ciężko odróżnić) mechanicznie imitują stosunki seksualne, a tabuny statystek mieszają, mieszają, mieszają… Głupawo się uśmiechając - ich twarze nie mają żadnego wyrazu.

Muzyka taka jest całkowitą łatwizną, słowa o niczym: I love you babe! Co oni rozumieją przez love? Sprytni producenci mieszają w głowach głupcom, którzy to kupują. I to przy takich cenach za kompakty, czy DVD!
W czołówce tej chały wciąż chwieje się łykowata Madonna. Mimo, że podstarzała, nadal muzycznie nie dorasta i tylko sprytem przerasta – zarabiając setki milionów głosem pięcioletniej dziewczynki; do tego pochodzącej z niskich sfer intelektualnych. Jej sukces świadczy o prymitywiźmie większości odbiorców na świecie. A zarabiają na tym producenci, wynajdując coraz to nowe “gwiazdy” tej samej jakości.
Najgorsze, że temu kiczowi ulegają talenty na miarę Mariah Carey. To, co robi ona obecnie, przekreśla jej poprzednie osiągnięcia i świadczy, że wiele gwiazd musi być sterowanych, bo przy talencie nie posiadają gustu ani intelektu. Także Celine Dion, pomnażając pieniądze w najbardziej kiczowatym mieście świata, stanęła w miejscu.

A mieszać stylowo potrafią jedynie tancerki na latynoamerykańskich videoklipach Enrique Iglesiasa (śliczny chłopiec) i Ricky Martina (też ładny, choć nie w moim typie). Tu mieszanie jest naturalne, gorące i fascynujące. Oni to mają we krwi i w duszy.


I dlatego właśnie jest to artystyczne mieszanie dupami, bo autentycznie przeżywane.
_____________________________________

ALEKSANDER DUMAS
Pisarz - którego jednych książek nie znoszę, a niektóre arcydzieła czytam co parę lat, jak Hrabiego Monte Christo, czy cykl powieści z Józefem Balsamo.
Oprócz rozbudowanych faktów historycznych i psychologii ludzi tamtych czasów, dowiedziałam się z jego książek kilku niespodziewanych rzeczy: otóż, kobieta pięćdziesięcioletnia była wtedy staruszką, sześćdziesięciolatek zgrzybiałym starcem, a Pitagoras uważał, że bób ma duszę. No i znalazłam tam całkiem logiczne stwierdzenie, że prawdziwy czarownik nie da się spalić na stosie.
_____________________________________________


TRUE STORY
Życie każdego człowieka jest powieścią. Ciekawszą i prawdziwszą niż te wymyślane. Tylko, że jedni piszą i sami sobie czytają swoje życie, a drudzy dzielą się z innymi. I to dzięki nim możemy się poznać. W świecie gdzie wszyscy są sobie obcy.
______________________________________________


KOMUNIKACJA PRZEZ LUSTRO
Jeśli się zamgli i nie da się wyczyścić, jest to znak, że ktoś kto odszedł, za nami tęskni. Jest to jego brama do świata fizycznego. Nie moje, ale piękne…Mam dużo luster w mieszkaniu, bo je powiększają, nadają głębię, tajemniczość i wielowymiarowość. Ale rzadko w nie patrzę. Nie mglą się…
(Zawsze mówię, że nie chcę zakłócać im spokoju w zaświatowej krainie szczęścia...)
______________________________________________


CHODZENIE BOSO
Najlepsze obuwie to brak obuwia – powiedział Hipokrates. A on się na zdrowiu znał!
Z kosmosu dostaje się energię dodatnią, a z Ziemi ujemną. Im częstsza jest ich wymiana, tym lepiej funkcjonuje nasz organizm i system immunologiczny. Dlatego po wszystkim na Ziemi należy chodzić boso. Po zroszonej trawie (zalecał już filozof francuski J.J.Rousseau), po kamieniach, po piasku, po śniegu i po wodzie. Oczywiście tylko po naturze, a więc spacer asfaltową szosą nie jest zalecany. Tak i w domu można chodzić po drewnianej i kamiennej podłodze, ale nie po syntetycznym dywanie.
Mamy wyjątkowo gorące lato - najlepszą porę do chodzenia boso!

Zawsze uwielbiałam chodzić boso, chociaż tylko po gładkim. Nawet chodząc w domu po kamiennej, czy drewnianej posadzce, czuję jak przez stopy wnika we mnie energia.Pewnie dzięki temu (będąc zgrzybiałą staruszką) jeszcze z upału nie umarłam!
Tak samo z leżeniem na ziemi. Dzień spędzony na trawie zwiększa siłę. Gdy byłam w podstawówce czytałam ruskie Podania o wojach i witeziach. Oni czerpali siłę kładąc się na ziemi. My za mało mamy tej możliwości, a ostatnio głównie siedzimy przy promieniujących telewizorach i komputerach!

Zwierzęta lepiej z tego wybrnęły. Nie noszą syntetycznych ubrań. Nawet miejskie koty nie mają ambicji być kotami w butach. I nie piszą książek na komputerach, których i tak, mało kto czyta.
_____________________________________________


PRAWDZIWIE DOWCIPNE
Na jakimś filmie Monica Vitti, gdy ksiądz podtyka jej pod nos tacę, bierze z niej pieniądze i mówi serdecznie: - Dziękuję.
_____________________________________________

POZORY MYLĄ
- Koty jesteście świnie! – krzyczę, bo któryś nasikał na podłogę. I nagle jakiś facet w telewizji, właśnie tym momencie oprowadzający widzów po chlewiku objaśnia: - Esmeralda jest wielką świnią.
Zbiegiem okoliczności, mam kota, który zowie się Esmeralda. Ale reszta się nie zgadza. Ona jest mała i była na podwórku w momencie katastrofy.


 Jak widać, nie należy wierzyć cudownym przypadkom oraz facetom z telewizji, którzy zawsze mówią o czymś innym.
__________________________________________


PRZECZUCIE
Piszę do ciebie jak z drugiego końca Ziemi napisałam do chłopca, którego żywego już nigdy nie miałam spotkać.
_________________________________________

KILKA NIEPOWIĄZANYCH ZE SOBĄ WIADOMOŚCI Z POLSKIEJ PRASY
Żona prezydenta Busha opowiedziała publicznie, że jej mąż próbował kiedyś wydoić ogiera.

Na fotografii w Expressie: trzy wielkie pojemniki na śmiecie stoją pod murem, na którym umieszczono napis: Tanie Smaczne Jedzenie.

Należy dostarczać organizmowi codobową porcję pełnego mroku. Bez świateł ulicznych, lampek itp. Należy spać w całkowitej ciemności. Sztuczne światło dodatkowo obniża produkcję melatoniny (wampirzy hormon). Gdy jest niski jej poziom można zachorować na raka.

Termodynamika i kosmologia przewidują ostateczną śmierć wszystkich form życia we wszechświecie. Ale jedno z praw ewolucji mówi, że gdy środowisko raptownie się zmienia, życie musi się dostosować, uciec, albo zginąć.

Czyli: rejestrując beztroskie niszczenie naszego świata, tylko w ewolucji ewentualnie możemy mieć nadzieję. O le!

_________________________________________