czwartek, sierpnia 31, 2006

NIECODZIENNY RAPTULARZ – 31 sierpnia 2006r

Znów dziura w raptularzu!
Niestety, te raptowne zapiski nie wychodzą mi regularnie. Być może to jest przyczyną, że są najmniej odwiedzane ze wszystkich moich blogów. Najwięcej czytaczy otwiera wywiady (sławnie ludzie!), sprawy polonijne oraz felietony - bo przecież każdy lubi poczytać kto, komu i za co dołożył.

Na przeprosiny fotografia - Bałtyk o zachodzie słońca. Jak widać polskie morze choć zimne, też jest piękne. Tajemniczo chłodną, niedostępną pięknością. Tu Bałtyk gdzieś z okolic Kołobrzegu. Właśnie w Kołobrzegu zobaczyłam morze po raz pierwszy w życiu.

Zdjęcie jest pamiątką z tegorocznych wakacji, nadesłaną przez mojego siostrzeńca Marka Szałańskiego.

31 Sierpień. Ostatni dzień wakacji w Polsce.
Spędzałam je na Mazurach, w Sopocie, w Złotowie, w Skierniewicach, rzadziej w górach, czy na koloniach letnich, często na wędrówkach i auto-stopie. Zawsze nad morzem, jeziorem, rzeką. Bez wody nie było wakacji! Nieraz musiałam zostać w Warszawie i to już był czas wykreślony z życiorysu - nie było nic gorszego jak lato w kurzu Warszawy. Ale jak by nie było, najsmutniejszy był zwykle ostatni dzień wakacji - nie lubiłam chodzić do szkoły. Wolałam się uczyć sama i tego co chciałam. Właściwie tylko do szkoły muzycznej chodziłam z przyjemnością, choć przyznam ...nieregularnie.

W Australii, w sierpniu nic przełomowego się nie dzieje. Właśnie nadeszła wiosna (oficjalnie zaczyna się 1 września). Kwiaty już zaczynają kwitnąć, a europejskie krzaki i drzewa wypuszczają pierwsze liście. Szkoła w toku, praca w toku. Ciepłe dnie, można przestać grzać mieszkania.

Na fotografii białe polne kwiatki, o upajająco słodkim zapachu. Dzieciaki wołały na nie „kaszka”.W Australii niestety nigdzie ich nie znalazłam. Tu kwiaty są wielkie, bajecznie kolorowe i inaczej pachną.

Janusz Leon Wiśniewski
napisał co prawda książkę, która zajęła czwarte miejsce w plebiscycie na najlepszą książkę wszechczasów, (śmieszny plebiscyt, chodzi zapewne tylko o polską literaturę?) przeprowadzonym przez Program III Polskiego Radia - a mowa tu o S@motności w sieci - ale następne jego książki są tylko rozwinięciem tego samego tematu lub opowiadaniami z boku tej powieści.

„Zespoły napięć” w ogóle mi się nie podobały, kobiety to nie tylko menstruacja i zespoły napięć z nią związanych. Jest to margines przeżyć kobiet. Także powieść „Los powtórzony” ma zbyt wiele spraw ubocznych, zwyczajnych i nieinteresujących, a za mało głównego wątku i właściwie nie wiadomo, co pisarz chciał w tej książce przedstawić. Bohater nie wie czego chce i nie może się zdecydować. Irytujące jest, jeśli ktoś czegoś nie wie, a brak zdecydowania zwyczajnie nudzi.

S@motność w sieci ma też kiepskie, sentymentalne momenty i na pewno nie wybrałabym jej na jedną z książek wszechczasów, bo obecnie lansuje się człowieka silnego psychicznie, pozbawionego uczuć lub maskującego wyższe uczucia, a sentymentalizm jest zbyt miękkim i tanim uczuciem...
Choć treść jest „na czasie” ponieważ traktuje o miłości wirtualnej, to osobiście nie wierzę, że ludzie będą kochać się wirtualnie i uciekać w samotność przed ekranami komputerów. Co na pewno będzie doświadczeniem nieprzystosowanych do prawdziwego życia jednostek.

Przełomowi Polacy.

Trzy, być może do tej pory najważniejsze wydarzenia na świecie stały się za przyczyną wielkich Polaków. Pierwszy z nich Mikołaj Kopernik pozytywnie „wstrzymał słońce, ruszył ziemię.”

Drugą, wielką Polką była, żyjąca wiele lat później Maria Curie-Skłodowska, współtwórczyni nauki o promieniotwórczości, „autorka pionierskich prac z fizyki i chemii jądrowej”. Niestety jej odkrycia między innymi doprowadziły do wyprodukowania bomby atomowej. Genialna uczona musiała zdawać sobie sprawę, że ludzie wykorzystają wyniki jej badań do samozagłady. Mimo to trudno ją winić, gdyby nie ona, zrobiłby to ktoś inny. A poza tym, odkryć coś takiego i nie pochwalić się światu? Który naukowiec byłby zdolny do takiego poświęcenia!

Trzecim przełomowym, pozytywnym Polakiem był Jan Paweł II, który zlikwidował komunizm we wschodniej Europie. Na nic rozpowszechnianie bzdetów, że to zasługa Regana i jemu podobnych. To Polak posiadający niewiarygodną charyzmę wpłynął na narody, które nabrały wiary, pewności i same! się wyzwoliły. W Polsce nawet bez wzajemnego, masowego mordowania się.
Dwa do jednego. I ciekawe, jakiego przełomu na skalę światową dokona następny wielki Polak, bo wydaje mi się, że właśnie ten naród został do tego, przez wyższe siły wybrany.

Czy rodzina Rothschilds rządzi światem?
(W Polsce chyba pisze się to nazwisko też fonetycznie - Rotszyld?) Rodzina bankierów (baronów) pochodzenia żydowskiego (Meyer, też należy do tej rodziny). Od dwóch wieków mają na całym świecie najpotężniejsze banki i przez to decydujący wpływ na politykę świata. Obecnie decydują o wartości dolara i prawdopodobnie coraz silniej wpływają na politykę, przemysł, naukę, sztukę, na co tylko chcą - wojny więc też od nich zależą. (?) Czy są ludźmi, czy też istotami z innych planet, które rządzą ziemią? Być może to fantastyczna teoria, ale fantazja to często, tylko dobrze ukryta rzeczywistość...

Ten bank z polskiego folderu jest zbyt dobrotliwy, jak z bajki o dobrym bankierze, który rozdawał biedakom pieniądze. Niestety na całym świecie jest odwrotnie. Jeśli już coś ci dadzą, to zedrą z potężną nadwyżką.

Wojna między Izraelem, a Libanem się zakończyła.
Miejmy nadzieję, że na zawsze. Wystarczy te kilka tygodni w środku 2006 roku! Ilu zabitych! Ponad tysiąc cywilnych Libańczyków, w tym wiele niewinnych niczemu dzieci. Zniszczonych, o ile pamiętam, ponad 7 tysięcy budynków, 600 mostów, elektrownie, fabryki, sklepy, szkoły... Ludzie są głupi i podli, wciąż od nowa niszczą i mordują się nawzajem. Nic ich nie może powstrzymać i nauczyć. To nie tylko Polak, ale ziemianin przed szkodą i po szkodzie głupi.
Winien jest zawsze agresor. Nie ma żadnego usprawiedliwienia, to napadający sieje śmierć i powoduje zniszczenia.
Nie potrafię zrozumieć jak wojenni mordercy mogą potem z tym żyć? Jeśli mogą, to są bezdusznymi robotami i w takim razie nie mają prawa do życia w ogóle. Nie można zbudować nawet byle jakiego szczęścia na grobach ofiar.

Człowiek jest podobny do owcy. Zbyt łatwo podporządkowuje się jednostce, czy kilku mającym władzę szaleńcom. Ilu żołnierzy wbrew swojej woli idzie na wojnę, zabija, a potem nie potrafi z tym żyć, wykolejając się lub popełniając samobójstwa!
Nie prościej byłoby od razu usunąć tych, którzy wydają rozkazy do mordowania? W czym oni są tak mocni, że wszyscy im się podporządkowują? Czy też raczej człowiek jest egoistycznym tumiwisistą, zasrańcem, który dopiero jak nie może wytrzymać, to protestuje i walczy.
Wojny są jak śmiertelne choroby. Leczyć ich się nie da, można jedynie zapobiegać. Jeśli świat tego nie zrozumie, przestanie istnieć.

Kto tak pokierował myśleniem izraelskich dzieci, że zbrodnię biorą za dobrą zabawę? Co za bestia kazała im na rakietach pisać pozdrowienia dla libańskich dzieci?

„Wywiad literacki”.
Wywiad to ROZMOWA z człowiekiem. Obojętnie, sławnym czy nie. Z takim, który ma coś ciekawego do powiedzenia. Najczęściej o sobie i swojej działalności. Ostatnio coraz więcej prawdziwych wywiadów czytam w polskich czasopismach i gazetach. Znani ludzie długo, na kilka stron, mową potoczną opowiadają o tym co robią, jak żyją, kogo kochają. Nie zauważyłam, żeby wstydzili się okazywania swoich uczuć i odkrywania osobowości. Szczęśliwie nie chorują na patetyczność - czyli na wysił, bo w takim zrozumieniu używa się (trafnie zresztą) tego słowa w języku angielskim. Tu słowo pathetic, użyte w mowie potocznej nie znaczy podniosły, tylko napuszony i sztuczny.

Ostatnio przeczytałam sformułowanie: „wywiad literacki” i mogę tylko zapytać - a co to takiego? Czy to w ogóle ma rację bytu i komu potrzebne wylizane, ugrzecznione, idealnie sformułowane odpowiedzi? Pełne „literackich” sloganów i językowych brudków ze słowników wyrazów obcych. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwym człowiekiem i jest wystawionym samemu sobie pomnikiem.

Niektórym się wydaje, że jak się wyliżą, to będą błyszczeć. Człowiek może błyszczeć jedynie rozumem, talentem i indywidualnością. Nawet talerze w różne wzorki, gdy wylizane, są puste. Nie ja jedna wolę pełne. Dlatego, specjalnie nadałam moim wywiadom na blogu tytuł „Wywiady niewylizane” - przedstawiam w nich ludzi jakimi są - nie mają powodu, żeby się siebie wstydzić.
A „wywiad literacki” może się tak nazywać w tym specjalnym wypadku, gdy jeden literat wyczerpująco rozmawiając z drugim literatem złoży z tego książkę.

Perfidna złośliwość.
Gdy byłam bardzo młoda, niewinna i nieśmiała, ktoś powiedział o mnie, że jestem perfidnie złośliwa. Miał na myśli prawdopodobnie niedostępna - co akurat było prawdą, bo co to jest perfidia jeszcze nie miałam pojęcia. Dziś mam, dlatego piszę „Perfidne miniatury”, oraz podobne komentarze przypinam sprawom, które na perfidnie złośliwe komentarze zasługują.

Choć są sprawy tak durne, że nie warto poświęcać im i grama złośliwości. Jak dziwacznym nielotom - tzw. „Sydnejskim Orłom”.
Ale jeśli twórcy tej farsy postanowili ośmieszać się co roku, to jest to już ich całkowicie prywatna sprawa.

Co z tą miłością?

W TV reklamują płytę pt. „Muzyka twojego serca”. Jedną z kolejnych piosenek jest „Nigdy nie kochałam cię... właściwie...” Na pocztówce widać jak kochali się ludzie w czasach retro – i też nieprawdziwie. Wobec czego jak to jest z tą miłością? Pewnie lepiej od czerwieni pasuje do niej kolor fioletowy, symbol seksualnej frustracji...

Zmiany w ludziach na gorsze.
Znam intelektualistkę rozumiejącą sprawy świata, ale poznającą się na ludziach dopiero po przykrych doswiadczeniach. Na przykład spotyka kogoś, kto sprawia wrażenie sympatyczego i tak go ocenia. Siedzę cicho, choć dobrze znam „przyjemniaczka” z najgorszej strony, ale nie chcę nikomu narzucać uczuć i ocen. Przez wiele lat obcowania z ludźmi nauczyłam się, że słuchają tylko siebie, no bo „dobrymi radami piekło jest wybrukowane”... Widać każdy musi przejść przez swoje doświadczenia.

Oczywiście za jakiś czas koleżanka, ponieważ jest inteligentna przekonuje się, że „milusi” - jak sympatyczny atrament - to w gruncie zamaskowany łajdak.
Do wszystkich podchodzę z rezerwą, nie mam serca na dłoni, długo przekonuję się do zalet, wykrywając przy tym wady i wg. ich wielkości oceniam, co ludzie są warci.
Pierwsze wrażenie jest ważne, instynkt rzadko zawodzi. Mój jest w porządku, nie wiem jeszcze, o co chodzi, ale czuję: „Tego człowieka nie chcę mieć w gronie znajomych”, a „Z tym mogę się zaprzyjaźnić”. No, a potem powoli szydło wyłazi z worka. Drobne wady i średnie nie zniechęcają - człowiek idealny byłby nudny. Poza tym tolerancja! Bez tego nie da się żyć! Ale są cechy nie do zaakceptowania i trzeba by też być łajdakiem, żeby je tolerować.

W rozszyfrowywaniu ważny jest czas, bo szkoda czasu. To w czasie jest główny problem, jeśli poznamy się błyskawicznie, jest ok! Ale jeśli drań dobrze się maskuje i prawda wyłazi po latach, to nawet może to być szokiem, a czasem (w przypadku ludzi bardzo bliskich) i tragedią. Życie jest krótkie, może pozostać za mało życia na pozytywne momenty. Dlatego trzeba nauczyć się szybkiego demaskowania łajdaków. No i kończenia z nimi. (Nie mylić z wykańczaniem - nie warte zachodu...)

Oto jeden ze sposobów na rozpoznanie: uważnie słuchać, co ludzie mówią, szczególnie o innych. Przyglądać się i analizować każde postępowanie, bo przeważnie w błahych momentach odkrywamy prawdziwe ja - ponieważ sprawa jest nieważna, nikt nie odczuwa potrzeby maskowania się (z wyjątkiem agentów służb specjalnych). Ale żeby przeprowadzić skuteczne dochodzenie należy być trzeźwym, tzn. nieotumanionym.
Rozumiem, że człowieka nigdy nie pozna się do końca, mimo to zawsze jestem rozczarowana gdy z kogoś, kogo uważałam za przynajmniej średniaka, wyłazi szuja. Może wypływa to z mojego podświadomego pragnienia, żeby ludzie stawali się coraz lepsi?

Choć... mając wiele zajęć i znajomych, po prostu nie mam czasu zajmować się toksycznymi – gdy czad z nich wylezie, odsuwam ich tak, żeby nawet swąd do mnie nie dochodził. Niech sami siebie trują. Ich strata, jeśli zamiast iść w stronę dobra, cofają się do zła. Będą musieli cierpieć i jeszcze raz przeżywać nieszczęścia. Człowieka owszem, ale karmy się nie oszuka.

„Łuk Triumfalny” Ericha Marii Remarqu’a
przeczytałam po raz trzeci chyba, w 2006r. Postarzał się przez ostatnie czterdzieści lat - od czasu gdy czytałam go po raz ostatni. Dziś jest dla mnie zbyt sentymentalny, choć na pozór rozsądnie cyniczny. Nie znaczy to, że książka jest zła. Nadal zaliczam ją do najlepszych książek jakie czytałam, ale jest ona jak geniusz z dawnych czasów, którego talent doceniam, ale przy dzisiejszej technice i cywilizacji, nie pasuje on do niczego, co dziś się produkuje, używa, wyznaje.

Historia miłości - nawet nie wiem, czy tak to nazwać - dwóch osób zupełnie do siebie niepasujących, które przypadkiem się spotkały. (Choć... podobno nie istnieją przypadki, więc może to spotkanie było ich nieuniknionym doświadczeniem?)
Czytając książkę, jako Joannę widziałam Marlenę Dietrich (ciekawostka: naprawdę nazywała się ona Maria Magdalena von Losch, a dietrich znaczy wytrych), w której Remarque był zakochany; a która nie tylko z urody, ale i z charakteru przypominała tę znaną gwiazdę; zaś jako doktora Ravika – Humphrey’a Bogarta. Dawno temu nakręcono film według tej książki. Wiem, że szedł w Polsce bodaj w Iluzjonie w Warszawie, ale nie pamiętam aktorów grających główne role. Szkoda, bo ciekawi mnie, czy dobrze skojarzyłam charaktery z książki z aktorami.

Być może uwzięłam się na sentymentalizm, ale takie właśnie momenty po latach raziły w tej książce. I jeszcze fakt, że obok wspaniałych zdań są spostrzeżenia, które zna każdy człowiek, więc po co powtarzać?
Nie pojęłam też posłania tytułu powieści, chyba, że jest on gorzki. Nie ma tu zwycięzców trimfalnie defilujących pod łukiem. Są prześladowani i wydalani z każdego kraju uciekinierzy od nazizmu, którzy przegrali ze złem. Zaczyna się II wojna światowa...

Kilka cytatów z książki, zaskakujących prostotą prawdy (najtrudniej odkryć to, co najprostsze):

Wolnym się jest dopiero wtedy, kiedy już nie ma po co żyć.
Kiedy się człowiek żegna, najprościej jest wyjść.
Kto się od razu budzi, czasami zdąży jeszcze uciec.
Nie pytaj o konsekwencje, gdy chcesz coś zrobić, bo nigdy tego nie dokonasz.


Dziura ozonowa
przy czystym niebie powoduje zniszczenie DNA organizmów żywych. Prawdopodobnie to jest przyczyną, że co trzeci Australijczyk ma zdiagnozowanego raka. Jeszcze gorsze jest to, że statystyka nie wie, ilu ma nie zdiagnozowanego.

Australijski Idol 2006r.
Nie śledzę go regularnie, ale z tego co widziałam, w tym roku jest kilka prawdziwych talentów. Nieporozumieniem był drugi z kolei Idol, gdzie w finale nie było żadnych gwiazd, a potem jeszcze odpadali najlepsi i wygrali nijacy. W zeszłym roku było zresztą podobnie. Wygrała dziewczyna bez indywidualności, tylko sztampowo dobra. W ogóle jest niepopularna, zarówno jak zwyciężczyni drugiego Idola. Środkowi nie robią kariery, trzeba mieć wyjątkowy talent albo szokować.

Oglądałam w niedzielę 27 sierpnia sześciu chłopaków. Wśród nich dwa niewątpliwe talenty: Damien Irlandczyk i Dean z Viktorii. (Do tej pory wygrali.) Z kobiet - Amanda Street.
Czy dojdą oni do finalu nie wiadomo, bo głosowanie jest niesprawiedliwe i nie ma sensu. Dwudziestuczterech najlepszych podzielono na cztery grupy, z których odpadnie dwunastu. W dzisiejszej grupie wszyscy byli prawie jednakowo mocni. Jeśli w innej grupie będzie poziom niższy, wygrają trzej słabsi niż ci, co odpadną z dzisiejszej grupy. W ten sposób znów mogą odpaść talenty.

Poza tym co roku „Australia” głupio głosuje - wyrzuca najlepszych.
Pojęcia nie mam, ilu ludzi dzwoni na SMSy?. Przy tym jak tłuszcza ocenia, to źle ocenia. Powinni to robić eksperci. No bo niby jak przeciętny widz może się znać, kto potrafi, a kto nie potrafi śpiewać i kto ma artystyczną indywidualność?
Dokąd nie będzie oceniać jury złożone z ekspertów, będą takie niewybuchy jakie wypuściły dwa ostatnie Idole. Władowali miliony dolarów w płyty, których nikt nie kupuje. A może jury nie chce brać na siebie milionowej odpowiedzialności? Zawsze stratę można zwalić na bezimienny tłum...

Jednak problemem bardziej niebezpiecznym, jak co roku, jest niewiarygodna wprost liczba idiotów, niebezpiecznie niezdających sobie sprawy, że nic nie potrafią i źle wyglądają. To już jest choroba psychiczna, a nikt ich nie leczy. Nie da się przewidzieć co mogą uczynić.

Gwiazda tych blogów - Joasia Panter

Z wujkiem
z rodzicami i chrzesnymi

z Mamą

z Tatą
jest w Polsce i tam została ochrzczona. Wyżej zdjęcia z tej uroczystości. Jak widać, Joasia jest przejęta, ale jak zawsze nastawiona optymistycznie. Szkoda, że wszyscy ludzie na świecie nie są tak prawdziwie sympatyczni jak Nasza Kochana Joasia.
Życzę, żeby takimi się stali (jeśli jeszcze nie są) czytacze tych blogów. Ja też nad tym w każdej chwili pracuję, wobec czego:

Foto: Janusz Iwanus

Brak komentarzy: