środa, maja 06, 2009

Deszczowy MAJ 2009

___________________________________________

MAJ W AUSTRALII
To nie polski maj, choć temperatury podobne. Kwiaty u nas kwitną na okrągło, więc są, chociaż to jesień, za to niektóre drzewa gubią pożółkłe liście, ale większość ma liście wiecznie i wiecznie zielone.

Tegoroczny maj jest nietypowy, leją deszcze i w nocy temperatura spada do 14 stopni nad oceanem. Nawet w Melbourne spadł śnieg i wszędzie było bardzo zimno. A dawniej kąpiel w oceanie w maju była czymś normalnym!Jak ma przyjść globalne ocieplenie, to następuje ochłodzenie. Zrozum tu logikę przyrody...
Zaczynam od fotki typowej: leje i siedzi się w domu.

PRAWIE ROCZNA PRZERWA!
Zdaję sobie sprawę, że w taki sposób tracę czytelników, a przecież nie zależy mi na pisaniu do szuflady. Muszę więc ograniczyć pracę społeczną, która jest niewdzięczna i zachłanna jak kukułcze pisklę...

Zwykle gdy coś robię dla innych, nie przyjmuję zapłaty żartując, że „robię to za pokutę” (choć przez całe życie nie popełniłam tylu grzechów, żebym tyle lat musiała pokutować...). Na szczęście postanowiłam więcej nie robić tego, co mi nie sprawia przyjemności, czy też uznam, że ludzie, dla których to robię, są mało warci...:)))
Oczywiście kilku moich znajomych bezpodstawnie się obrazi czytając te słowa – ponieważ ludzie uwielbiają czytać między wierszami... (Przyjaciele mogą być spokojni, to nie do nich aluzja.) Ale za to raptularz będzie się ukazywał kilka, a nie raz do roku.
POWROTY
Zamieszczając w raptularzu wspomnienia, narażona jestem na to, że przeszłość wraca do mnie rykoszetem.
Prowokując, zawracam ją z umykania w niepamięć i wracają do mnie najróżniejsze wspomnienia, bo dzięki internetowi często odzywają się ludzie, którzy brali udział w opisanych momentach, czy przypominają mi rzeczy, o których zapomniałam.
Chciałabym, żeby dzięki takim połączeniom wyjaśniły się sprawy, dla mnie do teraz niewyjaśnione. Np. ktoś zaistniał w moim życiu, potem gdzieś znikł, nie szukałam go zajęta najważniejszymi wydarzeniami. Dziś chciałabym dowiedzieć się, gdzie zniknął, dlaczego, co robił i co robi. Trochę niebezpieczna ciekawość - po latach dowiedzieć się, jak innych potraktowało życie. Niektórych znajduję na necie, bo robią coś ważnego. Ale wiadomość z netu to nie to samo. Wolałabym, żeby sami o sobie napisali. (Tylko, żebym nie dostała rykoszetem w łeb!)

NIESPODZIANKA


Telewizja Polonia wyemitowała ostatni zapewne wywiad z Krzysztofem Klenczonem. Rok 1979. Szkoda, że tylko kawałek...
FOTOGRAFOWANIE
Nigdy nie mogłam się zdecydować, co właściwie chcę w życiu robić.
Po maturze miałam zdawać na grafikę na ASP w Warszawie. Nie wiem, co by było, gdybym się dostała, bo do egzaminów nie doszło - szkoła nie wysłała moich papierów, myśląc, że ponieważ jest to wolna uczelnia, muszę złożyć je osobiście. Potem było za poźno, dostawałam sierocą rentę, której nie mogłam stracić i musiałam zahaczyć się w Studium Nauczycielskim (żeby było weselej im. Nadjeżdy Krupskiej, ale chociaż na warszawskiej starówce...).
Jak skończyłam malarstwo na poziomie studiów półwyższych, zdałam do ...średniej szkoły muzycznej. (Wyjaśniam: na 1,5 miliona mieszkańców Warszawy były tylko dwie średnie szkoły muzyczne, więc przyjmowano jedynie utalentowanych i w ograniczonych ilościach!). Ale właściwie nie wiedziałam, czy naprawdę dobrze wybieram, bo ciekawiła mnie polonistyka i ...wydział operatorski w łódzkiej filmówce. Oczywiście nie miałam szans - nie mając dobrego aparatu, tylko byle jaką Zorkę, nie mogłam mieć żadnego portfolia. Nie mówiąc o ruchomej kamerze...
Ale przez całe życie, czy to grając, czy ucząc innych grać i śpiewać, rysowałam, pisałam i robiłam zdjęcia, kręciłam filmy. Nawet miałam już potem firmowe analogowe aparaty i dobrą kamerę video. Ale dopiero poczułam fotografię, gdy kupiłam cyfrowy aparat.


Angelina w nocyOczywiście wciąż się uczę, nie kompozycji - bo tę opanowałam ucząc się malarstwa - tylko techniki. Nareszcie mogę zamieszczać na Blogowisku takie zdjęcia jakie chcę, choć niestety już tylko z Australii. I dzięki internetowi, mogę je pokazać całemu światu.
Możecie je sobie brać, tylko bądźcie lojalni, napiszcie, że ja fotografowałam. Choć wiem, że to nie zdaje egzaminu. Weźmiesz fotkę, nie zapiszesz czyja i zapomnisz.
(Za sprzedawanie się jednk nie bierzcie, bo mam oryginały w dużym formacie.)WYBÓR WŁAŚCIWEJ DROGI...
...najczęściej jest niemożliwy. Stajesz na rozdrożu, nie znasz mapy, a nie możesz tam sterczeć wiecznie - więc wybierasz na chybił trafił.
Musisz mieć szczęście, żeby znaleźć się na właściwej drodze. Ktoś musi cię pchnąć i to ktoś, kto wie. Inaczej znajdziesz się tam, gdzie nie powinieneś.

Moja młodość (od czasu gdy mogłam decydować o sobie) wybierała błędne drogi (przedtem po najcięższych drogach wodzili mnie dorośli...). Nie były to więc drogi proste i szerokie. Najczęściej boczne i wyboiste. Do tego, gdy zboczyłam, to jeszcze brnęłam w całkiem boczne ścieżki.
Cały czas wydawało mi się, że idę gorszą drogą życia, nie tą co powinnam, ale nie potrafiłam wyjść na właściwą. W efekcie wszystko osiągałam zbyt późno, jak w wierszu, który napisałam:
...gdy już nie potrzebuję i nie mam siły się cieszyć.Ale mój przykład nie może być dla nikogo ostrzeżeniem, bo wszyscy robią to samo.
Zresztą, ponieważ życie to karma, nie da się jej uniknąć. Musimy ją zaliczyć, dlatego błądzimy.OD NISZCZENIA STARYCH RAPTULARZY DO ŚWIADOMOŚCI...Mając dwadzieścia kilka lat zaczęłam pisać raptularze.Byłam wtedy zafascynowana XVIII wiekiem i w jednej z książek, których akcja toczyła się w moich ukochanych czasach, znalazłam słowo raptularz, czyli „notatnik służący do zapisywania raptownych wiadomości.”Na pisaninę nie miałam czasu, prowadzenie dzienników kończyło się fiaskiem i dopiero utrwalanie tylko tego, co miało znaczenie – to było to! W sumie zapisałam dwadzieścia kilka raptularzy, na czterdzieści kilka lat życia – nie za dużo...Właśnie likwiduję pożółkłe i kruszące się notatniki z przeszłości... Zanim je podrę, czytam i przeglądam. (Niektóre myśli i zdarzenia przepisuję.) Wiele w nich fotografii ilustrujących treść lub odzwierciedlających moje ówczesne nastroje. Są mniej więcej jak raptularze na necie, tylko fotografie mają beznadziejną jakość.
Ale przede wszystkim, czytając te papierowe, zadziwiam się swoją niedojrzałością, niepokojem i niezdecydowaniem. Błędami, które popełniałam. Tylko, żeby to stwierdzić, trzeba było przeżyć życie...
W książce Guido Moosbruggera o Plejadanach, jest informacja, że żyją oni około ośmiuset lat i dopiero w wieku sześćdziesięciu osiągają dojrzałość (my osiemnastu, ale niedojrzałość...). Myślę, że jest to dowód na to, że człowiek pochodzi od Plejadan (jak sugeruje książka), czy też od innej wysokiej cywilizacji ludzkiej - przecież prawie wszyscy stajemy się dojrzali dopiero koło sześćdziesiątki?... (Nie mam tu na myśli „głupiejących na starość”.)
Ledwie osiągniemy dojrzałość psychiczną, ciało umiera...
BAĆ SIĘ REINKARNACJI?...
Wielu moich znajomych patrzy na mnie ze strachem, kiedy zaczynam ten temat. (Chcieliby żyć wiecznie, a boją się powtórnego przyjścia na świat w nowym ciele...) A przecież wszystkie religie świata mówią o reinkarnacji.
Nawet chrześcijanie mają bliżej nieokreślony czyściec, który jest niczym innym jak kolejnym istnieniem – szansą na poprawę...

Ale nawet wierząc w reinkarnację zdajemy sobie sprawę, że człowiek nie rodzi się ze świadomością zdobytych doświadczeń. Ma pewne rzeczy zakodowane (w podświadomości, nie w mózgu...), ale musi je rozwijać i udoskonalać poprzez kolejne życiowe próby, przejścia, zdarzenia. Np. w poprzednim życiu byłeś artystą, w tym rodzisz się z osiągnięciami na poziomie z końca poprzedniego życia, ale musisz od początku opanować technikę i dopiero pójść do przodu.
Tak samo doskonalimy świadomość. Pomaga nam w tym instynkt (doświadczenia z poprzedniego życia) podpowiadający, co jest właściwe, co nie. Coś, co nazywamy sumieniem... Można się nauczyć słuchać swego sumienia, pozbywać egoizmu, nienawiści, walczyć ze swoimi wadami, robić coś dobrego dla innych, ale też można nie nauczyć się niczego.
A od tego zależy kolejne istnienie.
UTOPIA?
Oczywiście to wszystko, co napisałam o doskonaleniu świadomości ludzkiej, to utopia.
Narazie...
bo wg. słowników utopia jest to nieziszczalny pomysł, mrzonka, ale wylądowanie na księżycu, czy sonda na Marsie też kiedyś były utopią. Dlatego wierzę, że za tysiące lat, na Ziemi „ludzi dobrej woli będzie najwięcej”. I idealny ustrój zapanuje, gdyż wreszcie świadomość ludzka do tego dojrzeje. Żeby tylko „Ci na górze” pozwolili ludzkości poistnieć w tej dojrzałości. Innymi słowy, żeby Ziemia nie zginęła tragicznie za wcześnie...
Nie sądząc, żebym już zasłużyła sobie na życie w Raju, mam chociaż nadzieję, że zaliczając kolejne istnienia będę żyła na coraz lepszej Ziemi -
bo właściwie tylko pojęcie utopii jest utopijne - wszak co dziś niemożliwe, z czasem staje się zwyczajne...Np. ja dojrzałam na tyle, że wybaczam nawet moim wrogom - co kiedyś uważałabym za utopię. Choć też nauczona doświadczeniem, analizuję postępowanie ludzi i podchodzę do każdego z dystansem, (który czasem jest wiecznotrwały...). A wybaczam łajdakom, bo nie zasługują na jakiekolwiek uczucia. No proszę, to jest właśnie perfidna złośliwość... (Albo lenistwo.)

MĄDROŚĆ
Nie wiem, gdzie znalazłam tę wypowiedź, ale ponieważ jest wspaniała, zamieszczam:
„Przez całe życie nie zaznałem miłości, jednak teraz, kiedy każdy dzień przybliża mnie do śmierci, wiem, że moje życie było warte o wiele więcej, niż myślałem. Jestem wybrańcem bogów, bo u kresu drogi wyzbyłem się wszelkiej nienawiści i zyskałem zdolność odróżniania dobra od zła.” Wojciech Dutka
TO SAMO UCZUCIE?
W roku 83 napisałam:
Nie wiem dlaczego, przyciąga mnie Wyspa Św. Edwarda w Kanadzie. Wyspę tę opisała Lucy Montgomery w książce „Ania z Zielonego Wzgórza.” Tam i teraz musi być cudownie. Może jest to najlepsze miejsce na ziemi?W Australii, w latach dziewięćdziesiątych, w telewizji pokazano serial wg. tej książki, kręcony na wyspie Ś. E. Była tak piękna, jak sobie wyobrażałam. Po serialu, mała jeszcze Selma napisała list do wróżki Fiony ze znanego kobiecego pisma, (którego nie wysłała), żeby jej powiedziała, czy w poprzednim życiu tam mieszkała, bo ma związane z tym miejscem nostalgiczne uczucia.
Obie przeczułyśmy to samo. Dziwne. Mieliśmy emigrować do Kanady, a w ostatniej chwili przyszło dla naszej rodziny sponsorstwo z Australii. I tu wylądowaliśmy. Może nie wolno powtarzać tego samego życia w następnym? Tym bardziej jeśli było idylliczne.Chociaż Selma i tak chce mieszkać w Kanadzie. Nie lubi gorąca i australijskiej przyrody. A w jednym z poprzednich wcieleń, ponoć była kanadyjskim Indianinem.NIESPEŁNIONA TĘSKNOTA...
Podobnie jak za domem ojca, tęskniłam za Świętym Stefanem, wyspą-hotelem na Adriatyku w Czarnej Górze.
Gdy pierwszy raz tam przyjechałam, o czwartej nad ranem - miałam uczucie, że wróciłam do domu. Wyjeżdżałam jak z raju. Miałam tam wrócić za rok, był kontrakt, ale koleżankom nie chciało się jechać kilkaset kilometrów z poprzedniego miejsca pracy.
Śnił mi się potem Św. Stefan pewnie z 10 lat. We śnie wracałam tam z uczuciem dziwnego szczęścia. Przebudzenie było szarą rzeczywistością.
Na jawie wróciłam na moją wyspę kilka razy jako gość, gdy grałam w pobliskiej Budwie, ale nigdy nie wróciłam, żeby znów tam mieszkać. Chciałabym, żeby Selma mogła tam kiedyś spędzić wakacje.
Po latach wróżka Nina robiąca channeling, opowiedziała nam mnóstwo dziwnych, ale wyglądających na prawdziwe, rzeczy.
W poprzednim życiu mieliśmy mieszkać na Ukrainie. I ponoć byliśmy bardzo bogaci. Brzeg Morza Czarnego, Jałta, może kojarzyć się z Adriatykiem i Św. Stefanem. Może więc było to skojarzenie z poprzednim, szczęśliwym życiem?A może byłam tam w jakimś innym życiu lub wymiarze? (Jest ich ponoć jedenaście...)

Wybrzeże czarnogórskie nie ma sobie równego na świecie. Ci, którzy widzieli wszystkie morza świata twierdzą, że to jest najpiękniejsze. Oto, co powiedział Georg Byron: „W momencie powstawania naszej planety, najpiękniejsze połączenie ziemi z morzem przypadło wybrzeżu Czarnogóry”. A sam Święty Stefan jest zwany wyspą artystów. Pachnie żywicą i lawendą, ma wspaniały śródziemnomorski klimat, morze często jest gładkie jak lustro. Kolory zachodu słońca są niewiarygodnie piękne. Domki tworzące hotel są zbudowane w stylu średniowiecznej śródziemnomorskiej architektury. Dwie cerkiewki są oryginalnie stare, choć jedna została odbudowana po trzęsieniu ziemi.
Na lądzie, zaraz przy plaży, stoi obecnie hotel Miloćer, dawniej letni pałac królów czarnogórskich. Ma swoją małą, słodką plażę, zatoczkę i wypielęgnowane ogrody.
Dodatkowo, UNCED uznało Czarnogórę za najbardziej ekologiczny obszar na świecie.

Niestety! W 2007r. Sveti Stefan został wydzierżawiony na dwadzieścia pięć lat! przez Singapurczyków. Wyspa jest zamknięta dla hotelowych gości, plaża kosztuje 25 euro, a zwiedzanie wyspy 8 euro. Nie mam pojęcia co na nim robią, skoro nie widać tam ludzi. Znajduję na necie jego obecne zdjęcia i jest mi bardzo smutno, bo wieczorem i nocą nie palą się tam światła. On śpi, tak jak ja śpię obecnie. Może czekamy na siebie zabijając czas snem.

Nie ma nic piękniejszego nad OŚWIETLONE W NOCY PORTOWE MIASTO - jeśli spogląda się na nie z morza. Docierasz do portu, do domu, do końca tułaczki. Do pewności.
(Choć równie pięknie wygląda, gdy właśnie odpływasz...)
NIKT NIE WIE, SKĄD JESTEŚMY...Za oknem mojego hotelowego pokoju w Erfurcie (grałam tam przez cztery miesiące w 1976 roku) wieczorem zapalała się niespokojna gwiazda. Niezbyt duża, ale jasna i migocząca. Na lewo, poniżej księżyca. Patrząc na nią, zastanawiałam się - kim są ludzie i skąd przyszli? Nie wiedząc nic z tego, co dziś wiem, wyobrażałam sobie, że toczy się tam istnienie, do którego odchodzimy po męce w materialnym świecie.
Napisałam: Kocham Ziemię - jest piękna, ale nie jest matką człowieka. To planeta zesłańców. Może uciekinierów? Przed czym?
Ta migocząca gwiazda, to pewnie była Venus (niestety nie nauczyłam się położenia gwiazd, bo nikt nie pokazywał nam gwiazd na nieboskłonie, na lekcjach astronomii była tylko czysta teoria...), najdziwniejsza z planet układu słonecznego. Niektórzy kojarzą ją z gigantycznym statkiem kosmicznym. Jest zupełnie inna od wszystkich planet naszego układu. Ponoć pusta w środku.


Psy wyją do księżyca, koty wpatrują się w księżyc - też to czują. Skąd wobec tego jesteśmy – my, wszystkie żywe stworzenia?NIEDZIELNE MSZE
Tylko u naszego ojca w Złotowie niedziele były prawdziwymi niedzielami.
Rozsuwało się zasłony wprost na słoneczny poranek. Potem było wspólne śniadanie: kakao, świeże bułeczki z masłem, miodem i konfiturami. I wszyscy odświętnie ubrani szliśmy na mszę do kościoła (nie najwcześniejszą). Obecność na mszy nadawała temu dniu specjalnie świąteczny charakter.
Ojciec przeważnie do kościoła nie chodził, chyba, że na sumę. Było dla mnie oczywiste, że musiał się wyspać raz na tydzień, bo miał kłopoty ze snem. Najczęściej, gdy budziłam się w nocy, w miejscu gdzie stało jego łóżko, widziałam żarzącego się papierosa.
Nie mógł pogodzić się z rozbiciem swojej rodziny. Ta, która go przygarnęła, była dla niego serdeczna, ale nie należał do niej. Był sublokatorem w cudzym domu, gdy ten, który wybudował, marniał opuszczony.


Nigdy nie chodziłam regularnie na msze, tylko w czasie wakacji u ojca. A gdy dorosłam, w ogóle przestałam chodzić do kościoła. Moja wiara w Boga (sama do tego doszłam) była inna niż katolicka. Dlatego moje więzy z kościołem były raczej towarzyskie – w Australii prowadziłam dziecięcy chór Polskie Kwiaty i z nim występowałam, akompaniując czasami do mszy na organach.
Msza zawsze potem była dla mnie widowiskiem teatralnym i modlić się mogę jedynie w ciszy swojego domu.
Tylko msze w Złotowie czyniły z niedziel dni świąteczne.
MOJA MIŁOŚĆ - MORZE
Morze było moim marzeniem od dzieciństwa – taka miłość platoniczna z fotografii, z drzeworytów, które znajdowałam w niemieckich książkach znalezionych w kolejnych domach mojego ojca na Ziemiach Odzyskanych, potem z obrazów Ajwazowskiego.
Prawdziwe morze zobaczyłam w Kołobrzegu, gdy miałam dziesięć lat. Płynęłam z wycieczką starym statkiem, z którego odłaziła biała farba, na wydmach stała też sfatygowana morska latarnia. Choć były wakacje zimno wiało! Bałtyk, to jednak morze północne. Wiatr ugniatał powierzchnię wody, jakby ją klepał po tyłku, tworząc niewielkie fale przenikające się na krzyż. W ciemnozielonej wodzie z granatowym odcieniem, pływało mnóstwo pastelowych meduz. Słońce skąpo przeświecało zza chmur, bryza biła po twarzy i… czułam się wspaniale, jakbym odnalazła kogoś bliskiego.

Fakt, że morze nie miało końca był fascynujący. Ogrom i nieskończoność! Znałam je z jakiegoś poprzedniego życia – musiałam być marynarzem, dla którego zdradził zwyczajne życie. Być w środku bezmiaru wód, nie widzieć nic prócz fal i chmur, istnieć w potędze przestrzeni!
Gdy po wielu latach osiadłam w swoim porcie, nad oceanem w Australii, w ilustrowanym tygodniku znalazłam zdjęcie drewnianej figury (galiona), która kiedyś umieszczona na dziobie statku - wiodła go przez oceany. Figura ma twarz, włosy i ciało mojej córki. W tym życiu, w wieku siedemnastu lat wyglądała dokładnie tak samo. Przypadek?… (Pierwsze słowo jakie w ogóle powiedziała, gdy była niemowlakiem brzmiało: - Achoj! Powtarzała je wiele razy, jako okrzyk właśnie.)

SEN O MORZACH
W 1968 roku miałam niewyobrażalnie piękny sen o morzu. Był tak wyraźny - jakby był jawą.

Śniło mi się, że siedzę w swoim żoliborskim mieszkaniu przed starym, czarno-białym telewizorem, z małym jeszcze ekranem i nagle obraz staje się kolorowy, trójwymiarowy i dużo większy.
Pojawia się na nim morze, w kolorach jakie nie istnieją na Ziemi. Wciąż je widzę, nie potrafiąc określić – nie potrafiłabym zmieszać farb, żeby dały takie barwy. Ujęcia co chwilę się zmieniają, są to coraz inne morza i każde jest w innych kolorach. Morza te są jak żywe, rozumne istoty. (Niedawno czytałam, że uczeni odkryli, że woda myśli!…) Poruszają się, fale rozbijają się o brzegi, wznoszą i rozbryzgują, odpływają... Oczarowana, podchodzę coraz bliżej ekranu i wreszcie wchodzę do środka, bo rozsunęły się ramy obejmujące obrazy…Kolory nie z tego świata! Mgły, chmury, słońce – wszystko inne niż na Ziemi, ale jednocześnie bliskie i dobrze znane. I ukochane.
Sen, jak nie sen - może ktoś podarował mi wycieczkę na inną planetę? Widziałam potem różne morza i oceany, ale takiego jak w tym śnie nigdzie nie znalazłam. Możliwe, że najbardziej zbliżone do tych obrazów były zachody słońca nad Adriatykiem. Ale też, było to tylko podobieństwo, a nie widziany we śnie oryginał.
Wspomnienie z przeszłości? Podarunek Ducha Opiekuńczego, który zlitował się nad moją tęsknotą za poprzednim istnieniem? Zesłana i skazana na życie na Ziemi. Ciekawe co zbroiłam?...
W każdym razie pragnę, żeby moje prochy zostały wysypane do oceanu.
NIEPEŁNA WSKAZÓWKA
Kilka lat temu śniło mi się, że jadę tramwajem i nagle motorniczy zaczyna prowadzić tramwaj do tyłu.
Robi to bardzo pewnie i szybko – nie czuję żadnego niebezpieczeństwa.
Z tego pędu obudziłam się. Potem, choć koniecznie chciałam ponownie zasnąć, żeby dowiedzieć się gdzie tramwaj wracał, nie udało się. Tak, że w końcu nie dowiedziałam się, gdzie powinnam była wrócić - do którego domu, czyj był ten dom i kto w nim mieszkał. Ktoś tylko cofnął mi wskazówkę czasu.
Niezrozumiałe wskazówki nic nie dają. Wyrywkowe podpowiedzi nie pomagają.Dlatego do grobowej deski jestem wdzięczna profesorowi od fizyki, który stojąc za mną, podyktował mi rozwiązanie zadania na pisemnej maturze. Nawet zapytał, czy znam odpowiedź i podyktował mi najistotniejsze zakończenie. Dzięki jego wyczerpującej i serdecznej podpowiedzi, dostałam piątkę z matmy, którą inaczej oblałabym (ustną zdałam na piątkę), bo do dziś nie potrafię rozwiązywać zadań matematycznych, a która oprócz podliczania wydatków, na nic mi się w życiu nie przydała.
Profesor zatem ofiarował mi prawdziwą pomoc - bezinteresowną, szybką i od początku do końca.

Darował mi rok życia. Nigdy mu za to nie podziękowałam słowami skierowanymi do Niego (specjalnie piszę dużą literą), ale za każdym razem gdy go wspominam, proszę Boga, żeby go pobłogosławił.
Okazał się mądrzejszym od durnych przepisów, które zabijają w dzieciach i młodzieży duszę i fantazję.
Od konserwatywnego, niezdającego egzaminu w dzisiejszych czasach (proszę, jakie ironiczne skojarzenie...) systemu nauczania. Całe szczęście, że ludzkość mądrzeje i obecnie można wybrać przedmioty, których chce się uczyć oraz poziom ich zaawansowania, choć w Polsce pewnie jeszcze nie?...
Na marginesie: gorzej, usłyszałam w polskich wiadomościach telewizyjnych, że za wagarowanie dziecka, nawet jednorazowe, rodzice mają płacić 5,000 zł kary!
Ciekawe, kto wymyśla szkolne prawa w Polsce? (Czy to aby nie ta sama osoba, którą Unia Europejska wybrała idiotką roku, za aferę z misiem gejem?)
Szkoła, taka jaka była w moich czasach, była niepotrzebną męką, zabijającym stresem przed okresami i maturą. Była niewolą i marnowaniem czasu, bo w sumie niczego nie dawała. Dopiero na studiach uczyliśmy się swoich zawodów. Właściwie tego, czego się w szkole uczyłam, w ogóle w życiu nie potrzebowałam, oprócz ogólnych wiadomości i opanowania języka polskiego. Tego co najważniejsze, nauczyło mnie Życie, czy uczyłam się sama, tego co mnie INTERESOWAŁO.

Szkolnictwo nadal nie bierze pod uwagę faktu, że każdy człowiek jest inaczej uzdolniony. Ja jestem niezła z muzyki i rozwiązywania zagadek psychologicznych, ale nie potrafię rozwiązywać zadań matematycznych i fizycznych. A fizyki i matematyki musisz uczyć się w szkole, choćbyś potem całe życie zarabiał śpiewając bluesa. I dlatego dzieciom marnuje się 12 lat życia.
Mojemu profesorowi, który nonsensy szkolnictwa rozumiał, mogę wreszcie podziękować, bo ktoś uczynny zdobył namiary na Niego. A fakt, że kiedyś podyktował mi zadanie na maturze, już mu zaszkodzić nie może, przedawnienie! - to było 49 lat temu, poza tym i tak obiecałam wcześniej, że nie będę zdawać na Politechnikę, czyli przestępstwa nie było.
God bless wszystkich profesorów, którzy podpowiadają zdającym maturę i inne NIEISTOTNE egzaminy.
Mogę tego życzyć, bo sama byłam belfrem (ze sporymi osiągnięciami...) przez kilkanaście lat.
„LALKA” I „PAN TADEUSZ”Jeszcze o maturze. Zrozumiałąm, czemu naszedł mnie ten temat – maj! Miesiąc matur, musiałam te porę nosić w podświadomości, choć u nas egzamin dojrzałości zdaje się w listopadzie.
Krystyna Kofta pisząca felietony w stylu plotkarskim, w Twoim Stylu, usiłowała zrobić idiotkę z jakiejś pani, która przyznała się wszystkim, że napisała maturę z „Lalki” Prusa, nie czytając tej książki.
Uważam, że jest to przykład wyjątkowej inteligencji tej pani, jeśli nieznając powieści "osobiście” potrafiła ją tak skomentować, że dostała piątkę. Ostatecznie egzaminujący profesor, „Lalkę” czytał i nie wytknął tej pani błędow, a wręcz przeciwnie.
Krystyna Kofta dalej tłumaczyła coś równie bezsensownego na temat związku nieczytania lektury szkolnej i inteligencji ludzkiej. Najlepszym przykładem, że napisała brednie, niech będzie Einstein, który w szkole miał dwóję z fizyki.
Ja osobiście, co nieco intelektualnie w życiu osiągnęłam (no, każdy powinien znać, gdzie jest jego miejsce...), mimo, że NIGDY! nie przeczytałam „Pana Tadeusza”, a zdałam z niego maturę na piątkę - bez ściąg i podpowiadania! Po prostu nie cierpię rymowanek, nawet genialnych.

Za to film obejrzałam z przyjemnością...A z lektur obowiązujących w socjalistycznym szkolnictwie nie przeczytałam również wielu książek małowartościowych, czytając jedynie te, które były doskonale napisane, jak choćby „Noce i dnie” Dąbrowskiej, czy „Lalka” Prusa. Dziś, nie znosząc snobizmu, „Ulissesa” i „Ferdydurke” uważam za wysił i do tego sądu publicznie się przyznaje. Za to np. dowcip Mrożka jest w moim stylu.
Podsumowując: jeśli ktoś nie lubi jakiejś książki, czy stylu autora, nie świadczy to o jego inteligencji, tylko o guście. Ja mam np. taki gust, że felietony Krystyny Kofty czytam z zażenowaniem; a czytając Agatę Passent (też Twój Styl), żałuję, że Pan Bóg nie obdarzył mnie podobnym talentem literackim, bo jeszcze nie znalazłam u niej jednego zdania, które nie miałoby trafnej i dowcipnej myśli, przy tym wyrażonej z intelektualnym „jajem”.

A jak jesteśmy przy maturach, to na koniec zacytuję zdanie wydrukowane w polonijnej prasie. Autorką jest nauczycielka egzaminująca maturzystów:
„Maturzyści pokazali, że ich zdolności nie kończą się na językach” – NO WŁAŚNIE!SSANIE W DOŁKU
Nie wiem co inni rozumieją przez pojęcie „ssania w dołku”, ja tak określam uczucie tęsknoty, które męczyło mnie w dzieciństwie i młodości.
Najsilniejsze było w dzieciństwie, odkąd pamiętam, pewnie jak skończyłam trzy lata. Przychodziło niespodziewanie, czasem wywoływała je muzyka, czasem dramat na niebie, nieraz przychodziło samo od siebie. Nie dająca spokoju tęsknota, za czymś utraconym. Tęsknica – jak w ruskich pieśniach ludowych.



Właśnie ta piosenka najczęściej powodowała mój niepokój, oczywiście nie w tym wykonaniu... Śpiewał jakiś ruski chór zapewne. Wersja Seweryna Krajewskiego jest inna,nowoczesna, ale ma te same cechy co pierwowzór. Piękna.
Jak już przyszła, męczyła cały dzień i dopiero następnego ranka przygasała, lecz trzeba było kilku dni, żeby przestała boleć. Była tak silna, że mogła zabić!
Patrzyłam w niebo i chciałam wyć. Jakby wszystko co kochałam, zostało gdzie indziej. I jakbym czekała na przyjście kogoś, kto mnie uwolni.
Z wiekiem przychodziła coraz rzadziej, na dobre rozrzedziła się po trzydziestce. Potem wracała niekiedy i teraz - prawie nie pamiętam.
Tęsknota za poprzednim życiem, które było szczęśliwe i nagle stracone.Grzegorz Ł. który umarł w wieku trzydziestu dwóch lat, był jedynym znanym mi człowiekiem, który przyznał, że często ma to uczucie. Prawdopodobnie nie potrafił sobie z nim poradzić, uciekając kolejno w alkohol, potem w narkotyki. (Nikt nie chciał mi powiedzieć dlaczego umarł. Brat, koledzy, dalsza rodzina bezdusznie, uprzejmie milczą. Wiem, że jego ojciec powiedziałby mi, wszak był u mnie, ale on już dawno nie żyje.) Dopiero Białorusinka Nina, wróżka?, jasnowidz?, robiąca channelling powiedziała, że było ich trzech, ale tylko on przedawkował.
U mnie, ssanie w dołku zabiła zwiększająca się po każdym ciosie obojętność. Właściwie, trafniej określa ten stan chorwackie słowo: ravnoduśnost. Alkohol mi nie smakował, źle się po nim czułam i tak pamiętając wszystko, a po narkotyki nigdy nie sięgnęłam – uważając je za przedsionek śmierci, a na wszystko jest czas...
A tęsknota – ssanie w dołku, może być dowodem na najnowszą teorię, że żołądek jest drugim po mózgu myślącym organem.

MOJE INNE WIERSZE... (Tak twierdzą koledzy poeci)
Takie piszę wiersze, jaką gram muzykę.
(Właściwie grałam...)
Wykształciłam się na klasyce. Zarówno w liceum, jak i w średniej muzycznej. Tam opanowywałam warsztat - czerpiąc z doświadczeń innych. Ale potem musiałam wypracować własny styl.
Tak samo z poezją. Rymowanki, rozpraszając uwagę, nie pozwalają na odpowiednie dobranie słów. Psują nastrój. A moje tematy są jak życie, beatowo-bluesowe. Zatem piszę potocznym językiem. I to jest właściwe, bo moda na patetyczność minęła, dziś już nikt tak nie pisze...
Dodam jeszcze, że klasyka jest jak konserwatywny mąż, a improwizująca, współczesna twórczość jak kochanek. Ma więcej fantazji.
Na swoje nieszczęście dosyć późno zrozumiałam, że nie nadaję się do małżeństwa...

FILM „KOD LEONARDA DA VINCI”Grają Tom Hanks i Francuzka znana z tytułowej roli w Amelii. Niestety film jest hollywódzką chałą. Sztampowo wyreżyserowany, główni aktorzy nie pasują do odtwarzanych postaci. Końcowa scena z naśladowaniem Chrystusa stąpającego po wodzie głupia i niesmaczna.
Jedynie fotografia jest piękna.



Film został nakręcony za szybko i przez niewłaściwych ludzi, prawdopodobnie popsuł opinię książce autorstwa Dana Browna, która jest bardzo dobra – czego dowodem choćby niewiarygodna wprost ilość sprzedanych egzemplarzy.

Dyskusja na temat specjalnych wartości, których książka ta nie posiada, jest bezsensowna - jest to powieść sensacyjna i w tym stylu napisana genialnie. I nie pretenduje do zaliczenia się w poczet wielkiej literatury. Ale mimo tego, że jest tylko thrillerem, jest ważna, bo po przeczytaniu jej, pewne świętości przestają być tabu. Ksiądz, który pozwolił filmować w swoim kościele powiedział mediom: Kościół popełnił wiele błędów - to teraz może dostać po nosie!Choć podane w niej fakty dotyczące Chrystusa i Marii Magdaleny, nigdy nie zastaną udowodnione, zmuszają do zastanowienia się - nawet jeśli są fikcją.
Celibat nie jest wymysłem Stwórcy. Wymyślili go błądzący i grzeszni ludzie i wprowadzony został dopiero w XI wieku. Jest wynaturzeniem i zaprzeczeniem słowom Boga: „Idźcie i rozmnażajcie się.” Bzdurą jest też, że rodzina może przeszkadzać kapłanowi. W innych religiach celibat jest wręcz niepożądany i ...podejrzany.

Kościół katolicki powinien go jak najszybciej, dla swojego dobra, zlikwidować. Na pewno byłoby mniej afer homoseksualnych i zbrodni pedofilii wśród księży. I nie ma co bronić się, że w mediach panuje nagonka na księży, którzy to przestępstwo popełniają - bo je popełniają ani usprawiedliwiać się, że inni też...
Na marginesie, gdy tylko jakiekolwiek przestępstwo popełnione przez duchownego wyjdzie na jaw, natychmiast tłumaczy się to nagonką na kościół. Tak, jakby duchowni mieli prawo do popełniania przestępstw, a nikt nie miał prawa ich za to osądzać i karać.
Uważam, że księża pedofile (zbrodniarze - pedofilia jest zbrodnią) powinni być surowiej karani niż zwyczajni śmiertelnicy. Powołanie – nieodzowne, żeby zostać księdzem - wyklucza popełnienie zbrodni. Kto ją popełnia jest podwójnie odpowiedzialny: jest zbrodniarzem i oszustem, nie ma prawa być przywódcą duchowym. Kościół za słabo reaguje, za słabo karze i tym psuje sobie opinię wśród wiernych, którzy zwracają się do innych religii.
Wracając do książki: fakt, że Chrystus mógł kochać kobietę, poślubić ją i mieć z nią dzieci – jest cudem. Czymś wspaniałym. Tylko cudacy (w złym tego słowa znaczeniu, nie ci od robienia cudów...) widzą wynaturzenie w tym, po co Bóg ludzkość stworzył.
Natomiast innym, prawdziwym wynaturzeniem i grzechem głównym, jest życie kapłanów jakiejkolwiek religii w zbytku.
To nie ludzie im, to oni służą ludziom. Chrystus, Budda, Mahomet dali przykład, a oni mają proroków i mesjaszy naśladować. Jeśli tego nie robią, nie powinni nazywać się kontynuatorami, bo nie mają do tego żadnego (boskiego) prawa.
Ps. Nie interesuje mnie, co na temat moich poglądów powiedzą faryzeusze, ważne, że uczciwi się ze mną zgodzą...

W POLSCE PODOBNO 90% LUDZI JEST KATOLIKAMI?
Nie wierzę. Przecież jestem z pochodzenia Polką i nie zauważyłam, żeby w ogóle wierzących było tak wielu...
Przeciwnie, często ludzie przyznawali się, że są ateistami lub wyznają inne religie.
Wielu wciąż kocha polskiego Papieża (ja też, bo był wyjątkowym człowiekiem), a nie jest katolikami. Ja też nie jestem, choć urodziłam się katoliczką. Nie jestem wrogiem katolicyzmu, ale znając jego błędy i wypaczenia (przede wszystkim morderstwa, w tysiącach...) wierzę w Boga inaczej. Uczciwiej.

Szukam Go w innej niż katolicka filozofii. Wyznaję bardziej logiczny sens naszego istnienia. Nie jestem w tym samotna, bo „Ludzie mają w sobie głód wyższych wartości. Szukają sensu życia poza konsumpcją” – powiedział ktoś w mediach. Tak jest zresztą na całym świecie - stąd fenomenalna popularność książek Dana Browna. Zresztą Brown tylko o zmianach utartych poglądów napomyka. Ale dzięki takim książkom jak jego, sięga się po dzieła naukowe i poszukuje prawdy. Nawet jeśli już za późno (bo historia z czasem zaciera ślady), żeby prawdy dowieść, to ważne jest samo przebudzenie – następny krok w rozwoju duchowości.
LADY JANE
Film z lat osiemdziesiątych, obejrzałam go na DVD dwadzieścia cztery lata później, ale ponieważ temat jest historyczny – więc nic nie stracił z ...aktualności.
To jest taki film, na którym bezsilnie zaciskasz pięści, bo zwycięża zło, egoizm, zakłamanie, podłość ludzka. A dobro zostaje zamordowane z premedytacją.
W filmie grają bardzo młodzi wtedy Helena Bonham Carter i Cary Elwes. Są, i w tym filmie grają nastolatków. Reżyserował film Trevor Nunn.

Lady Jane Grey była kuzynką Henryka VIII. Miała szesnaście lat, gdy po śmierci młodocianego króla Anglii Edwarda VI – jej kuzyna i przyjaciela zresztą, przez intrygę została ukoronowana na królową Anglii.
Zmuszono ją, żeby się zgodziła i zmuszono umierającego króla - chłopca, żeby podpisał zgodę na jej następstwo. Oczywiście podstawą intrygi była wiara. Bano się powrotu katolicyzmu, starano się utrzymać protestantyzm.



Zmuszono Lady Jane także do małżeństwa (musiała być mężatką, żeby zostać królową). Jej nieletni małżonek wyglądał na nicponia. Włóczył się po karczmach, pił, nic pożytecznego nie robił. Intrygę uknuł ojciec chłopca minister John Dudley (wraz z jej matką), chcąc osadzić syna Guilforda na tronie, a ponieważ syn był poza kolejką do tronu, więc na siłę skojarzył go z Lady Jane (która była w kolejce do tronu), ale nie był w stanie przewidzieć przyszłości...
...bo młodzi zakochali się w sobie, chłopiec okazał się szlachetnym, lojalnym i dobrym człowiekiem.
Po prostu, zanim nie spotkał prawdziwej miłości, zdany na siebie, był zagubiony w świecie, który mu nie odpowiadał.

Lady Jane zatem ukoronowano i ...skończyło się szczęście niewinnych i naiwnych, dobrych, młodych ludzi. Lady Jane zdołała być królową Anglii tylko przez dziewięć DNI.Co prawda, wszystkim odpowiadało, że nie zasiadła na tronie Maria Katoliczka (miała pierwszeństwo w kolejce do tego stolca), ale nie przewidzieli, że młoda królewska para będzie chciała zrobić coś dobrego dla swojego narodu. Kiedyś bogaci ukradli ziemię farmerom i ci musieli żebrać, żeby żyć, a za żebranie karano ich okaleczeniami i długoletnim więzieniem.

Młodzi postanowili oddać ziemię farmerom i przywrócić pieniądzom ich prawdziwą wartość.
Jak wiadomo, uczciwość wobec narodu nigdy nie była dla możnych sprawą żadnej wagi, więc opuścili nowoukoronowaną, kontrowersyjną królową i na tronie osadzono, zbrojną siłą oczywiście, Marię Tudor Katoliczkę.
Uważam ją za największą idiotkę, jaka kiedykolwiek zasiadała na jakimkolwiek tronie.
Prawie czterdziestoletnia dziewica, nieatrakcyjna, do tego fanatyczka, podła faryzeuszka i żądna władzy - czy istnieje gorsze połączenie wad ludzkich? Po to, żeby poślubić młodszego o 11 lat Filipa II Pięknego Portugalczyka kazała ściąć młodych (mogąc ich ułaskawić), bo tego zażądał narzeczony.
Gdy młodzi zostali z jej rozkazu zamordowani stwierdziła: ”Ach!.... Teraz już mogę poślubić mojego ukochanego!...” - do którego portretu modliła się więcej niż do Boga i którego zabalsamowanego trupa woziła potem wiele lat ze sobą, gdy mu się zmarło. (Proszę, jeszcze do tego zboczona dewiantka, fuj...)

Młodzi, gdyby zrzekli się swoich idei zostaliby skazani na zesłanie, ale do końca zachowali i dumę i lojalność, woleli umrzeć niż zaprzeć się siebie. Dwoje szesnastoletnich dzieci, którzy, gdyby dalej panowali, uczyniliby wiele dobrego dla ludzi, bo stali o wiele wyżej na stopniach duchowego rozwoju.
Ale też i naród nie wykazał się ani mądrością, ani lojalnością, za karę więc musiał cierpieć długie lata pod rządami fanatycznej kretynki.
No... nie napisałam tego w stylu rozprawy naukowej, ale jest to film o życiu, o przegranej walce dobra ze złem i świadczy tylko o tym, że ludzie muszą wieki cierpieć, żeby nauczyć się mądrości i stać się ludźmi, a nie bestiami. Dlatego mowa potoczna, a nie mowa-trawa jest tu najzupełniej na miejscu.
EKSTREMALNOŚĆ
Stałam się ekstremalna w niektórych poglądach i być może zrażę tym wielu moich czytaczy.
Weźcie jednak pod uwagę, że nie piszę tego, bo czuję do was - myślących inaczej, złość.
Ale czasem należy ludziom otwierać oczy na siłę, bo wolą je nosić szeroko zamknięte. Żyją w świecie, który nie istnieje, wierzą w coś czego nie ma. Robiąc tym wiele złego sobie, innym, całemu światu.
To tak, jak żyć w małżeństwie, gdzie jeden partner zdradza i wszyscy o tym wiedzą, tylko oszukiwany żyje w błogiej nieświadomości. Być może tak mu wygodniej, ale ta niewiedza jest nieuczciwa. Prawda, jaka by nie była, jest prawdą i tylko ona się liczy.Więc możecie się na mnie wściec, znienawidzieć nawet, ale zacznijcie się zastanawiać i dochodzić do prawdy, choćby to miało trwać do końca życia. A jak wreszcie pojmiecie, to zróbcie coś!

NADZIEJA
W wielkanocnej, radiowej audycji pytałam kilka osob: „co to jest nadzieja?”. Każdy dał inną odpowiedź. Ale oprócz jednej osoby, nikt nie powiedział, że sama nadzieja to jeszcze nic, bo trzeba mieć nadzieję i działać w kierunku jej zrealizowania. I także, że nie jest to uczucie tyczące się wyłącznie nas. Musimy mieć nadzieję za wszystkich, bo inaczej nie zrealizujemy nadziei osobistych.
Nie musimy zmieniać świata, ale niech każdy zrobi coś małego, ale skutecznego w kierunku realizacji nadziei na to, żeby świat stał się z czasem NORMALNYM miejscem, na którym będą żyli NORMALNI ludzie.
A ja mam nadzieję, że niedojrzałe nadzieje, które hodują w sobie, wciąż niedojrzali duchowo ludzie, dojrzeją w nich wreszcie i zrozumieją oni, po co właściwie żyją na tym świecie, i że ich nadzieja na szczęście na Tamtym, zrealizuje się zależnie od tego, co zrobią na tym.
UWAGA, UWAGA – 1 MAJA DZIEŃ BEZ SPODNI!!!
Pierwszy piątek maja został ogłoszony (na necie)
NO PANTS DAY, czyli DZIEŃ BEZ SPODNI! Można nosić tego dnia jakiekolwiek majtki, byleby nie były to spodnie. Widziałam zdjęcia z lat poprzednich. Faceci – urzędnicy w marynarkach, z teczkami, ale w bokserkach. Jeśli moi czytacze płci męskiej boją się zaryzykować wyjścia na ulicę w niepełnym stroju, to chociaż w domu niech sobie pobędą jeden dzień na luzie.

ZATEM PANOWIE i PANIE– w piątek 1 MAJA 2009r - NIE NOŚCIE SPODNI!!!
Niestety nie wiem, czy jest to również Dzień Bez Spodni dla kobiet. Być może tak, ponieważ w sklepach z damską garderobą już w ogóle nie można upolować spódnic. Wszystkie wieszaki są zapełnione spodniami, na każdą okazję. Tylko, że kobieta może tego dnia wskoczyć w zapomnianą spódnicę, a w co ma wskoczyć mężczyzna jak nie chce pozostać w gatkach? W grecką tunikę?

CZTERY ZDANIA O ŚMIECHU
Ponieważ napisałam dużo poważnych rzeczy, to trochę o śmiechu: każdy z nas ma w sobie coś z błazna.
Ale ważne jest by znać swoje wady i słabostki i z nich się śmiać. (A nawet, jeśli są nieszkodliwe, a urokliwe, nie ma konieczności pozbywania się ich.) Ważne jest jednak, byśmy z błazeńskich cech nie byli dumni i mimo dowodów nie wypierali się swoich „wyskoków”, bo wtedy inni śmieją się z nas...

SEKSUALNY DOWCIP NA ZAKOŃCZENIEMaj, a tu same trudne tematy! Nic lekkiego o miłości, wiośnie... więc na koniec autentyczny dowcip seksualny.
Kiedyś spiker polonijnego radia, ku pełnemu zaskoczeniu słuchaczy, ujawnił swoją filozofię: "Wyjeżdżaliśmy wtedy, kiedy o paszport było trudno i tam, na zachodzie, przeważnie oczekiwaliśmy różnych rzeczy. No... między innymi ludzie oczekiwali w jakiś sposób łatwego dostępu do płatnego seksu".

W Polsce płatnego seksu zawsze było pod dostatkiem, więc prawdopodobnie chodziło mu o seks zgniło-zachodni. Natomiast fakt, że prawdopodobnie własny powód wyjazdu(-ów) z Polski przyczepił do wszystkich, jest przykładem fałszowania historii i to w mediach.


Ps. Coś siedzi w naszych radiowcach, że podświadomie myślą o seksie w czasie audycji. Jak choćby spikerka, która zapowiedziała, że muzyk XY na koncercie będzie grał na wibratorze.

Do następnego raptularza, może wybiorę jakieś seksowne tematy, ostatecznie dziś każdy, żeby nie wiem co, powinien być trendy!...


A narazie to "...ciągle pada..."

______________________________________________________________

Piękny film o prawdziwej milości:
Dog Falls For Cat

_________________________________________________

Brak komentarzy: